Drugą edycję suwalskiej Stachuriady otworzył koncert Pink Freud; tria uznanego nie tylko na krajowym rynku, ale też – a może przede wszystkim – i zagranicznym.
Autor: Wojciech Otłowski
Przyznaję, że parokrotnie – i prywatnie, i na forum ogólnym – wnioskowałem o sprowadzenie zespołu Wojciecha Mazolewskiego do SOK. Doszło nawet do tego, że ostatnio Krystyna Kozioł określiła mnie na Facebooku orędownikiem suwalskiego koncertu Pink Freud. Z drugiej strony, nie brakowało sceptyków, negujących sens przeprowadzania takich imprez. Cóż ja w tym miejscu mogę powiedzieć? Basisto pewnej grupy grającej folk celtycki, rozumiem twoje rozgoryczenie pewnymi rozstrzygnięciami, ale deprecjonować takie zespoły jak Pink Freud?! Niby o gustach się nie dyskutuje, ale nie masz racji! Dodałbym w tym miejscu jeszcze parę zdań – poruszających na przykład kwestię porównania warsztatów wykonawczych – ale wolę nie zaogniać sytuacji.
Suwalski koncert Pink Freud rozkręcał się z utworu na utwór. Na początku koncertu publiczność usłyszała kompozycje z albumu „Monster of Jazz” – m.in. „Pink Fruits” i „Warsaw”. Muzycy z wyczuciem dawkowali emocje. Z jednej strony potrafili wyczarować spokojne, melancholijne klimaty, z drugiej – zagrać w olbrzymią, punkową wręcz energią. Nie będę się porywał na określenie muzyki tworzonej przez Pink Freud. Niby można by ją przypisać do jazz-rocka, ale przecież jest to tak szeroki termin. Pamiętajmy przy tym, że Mazolewski ma na koncie flirt z jassem – nurtem odświeżającym polską scenę jazzową.
Instrumentarium Pink Freud łączy w sobie tradycję i nowoczesność. Perkusista Rafał Klimczuk do typowego zestawu perkusyjnego ma dostawiony jakiś elektroniczny „gadżecik”. Nominalny trębacz Adam Milwiw-Baron często przetwarzał i kreował dźwięki za pomocą swego rodzaju cybernetycznego zestawu, w którego skład wchodził m. in. laptop w barwach wojskowego kamuflażu. Mazolewski też czasami modyfikował brzmienie swej gitary basowej.
Półtorej godziny minęło jak z bicza strzelił. To prawda, że jazzu najlepiej słucha się na żywo, kiedy widać interakcje pomiędzy muzykami. A co by nie mówić, członkom Pink Freud granie sprawia wielką przyjemność. Z każdym kolejnym utworem muzycy coraz bardziej przekonywali do siebie publiczność, kontakt był bezpośredni i niewymuszony. Nie mogło się zatem obyć bez bisów, w ramach których usłyszeliśmy m.in. „Come as you are” z repertuaru Nirvany.
Na takie koncerty moglibyśmy z żoną chodzić raz na miesiąc. Niestety, Pink Freud raczej nie przyjedzie szybko ponownie do Suwałk. Ci, którzy przegapili, mają czego żałować. Tak się składa, że wykonawcy prezentujący taką muzykę trafiają do nas bardzo rzadko i każdą okazję należy celebrować. Śmiem twierdzić, iż mieliśmy tu do czynienia z najlepszym tegorocznym koncertem w grodzie nad Czarną Hańczą.
Fot. Wojciech Otłowski – www.wojciech-otlowski.pl, Niebywałe Suwałki, Joanna Orlicz – aaaalisha.flog.pl
smrodzie dlaczegoś ty nie w grodzie ? smród gród
muzycy z reguły to półgłówki 🙂 jeśli już ktoś musi słuchać muzyki, to już lepiej posłuchać tego: https://www.youtube.com/watch?v=d7uQbOssaRk
Muzyka warta słuchania,zwłaszcza trąbka:-)
Koncert był jak wierzę udany szkoda,że nie ma choćby malutkiej próbki tego zespołu,muzyki.