Plątanina regałów, pospiesznie przeciskający się ludzie, z całą pewnością rekordowe przyjęcie towaru. Widziałem mniej rozmów, a więcej rozglądania się. Szukałem wzroku sobotniego zdobywcy okazji. Przedpołudniowego, marketowego Wilhelma Tella można rozpoznać z łatwością, oto odziany w kamizelkę typu wędkarskiego albo dżinsową bluzę z zaciśniętą listą zakupów i ekologiczna torbą finezyjnie wyglądająca z kieszeni.
Autor: Artur Sawicki, takatuka.blog.pl
Torba przygotowuje się do samobójczego skoku przy pierwszym zakręcie, w pobliżu chłodni, gdzie niezbędne będzie ominięcie dodatkowej ekspozycji soków czy piwa na wieczorny mecz. Zawadiacko wystająca z kieszeni kurtki siata, przypomina o proekologicznej postawie konsumenta i swojej katorżniczej pracy. Otóż nasz Wilhelm częstokroć występuje w towarzystwie oblubienicy, znakomicie przygotowanej na przedpołudniowe łowy.
– Czy ja mogłabym rozmawiać z kierowniczką tego sklepu? – pytanie padło do młodego człowieka odzianego w czerwony krawat i gruby sweter. Nie wiedzieć czemu w majowe ciepłe przedpołudnie temperatura wymagała dodatkowego wzmocnienia zaległym prezentem od teściowej, pewno żeby nie przewiało.
– Ja tu jestem kierownikiem, w czym mogę państwu pomóc? – uprzejmość wzorowa, szczere chęci do pomocy. Na uśmiech już nie wystarczyło siły, przeniesione przed chwilą skrzynki z selerem, dziesięć kilo, jeszcze pulsowały w spracowanych skroniach.
Ja stałem przez chwilę zauroczony wspaniałym sosem do makaronu, chcąc wysłuchać argumentów starszyzny osiedlowej. Podsłuchiwałem i pewno wyglądałem jeszcze gorzej niż weekendowi łowcy w kamizelkach. Podjąłem to ryzyko zupełnie świadomie, jak przedsiębiorcy, co padliną karmią wszystkie gąb rzędy.
– Panie, niech pan tu zobaczy, niech pan popatrzy dookoła, niech pan weźmie ten wielki wózek i spróbuje przejechać się między tymi regałami ścisk, skandal, przecież tu nie można swobodnie się obrócić, skandal, ścisk, no i jeszcze tyle ludzi. Nic nie mogę znaleźć, pan mi powie, gdzie leży sól na przykład.
Mężczyzna, który towarzyszył składającej zażalenie, potakiwał w rytm padających niczym seria z pepeszy, argumentów. Dobrze mówi, posłuchajcie ludziska, pomsta, pomsta!
Spieszyło się pewnie nam wszystkim, choć mnie przemeblowanie nie zdezorientowało, bo skoro zapominam o wszystkim, to i tak wędrówka zdaje się być nieunikniona. A skoro pośpiech złym jest doradcą, a nadzieja umiera ostatnia, przejrzałem skrupulatnie hordę zdezorientowanych konsumentów. Usłyszałem, że teraz w każdym obiekcie jest tak samo, gorąco, ciasno i chaotycznie. Zupełnie jak w naszych głowach, odśnieżonych i rozruszanych samochodach i sercach. Za dużo jak na jeden tydzień, zbyt intensywnie, by powiedzieć, że spokój wreszcie odnaleziony. Dobrze, że przyroda rozkwita, w tym roku szybciej, jakby nawożona ludzkim pragnieniem grillowego majówkowego obrazu, szumem rowerów, które wytaszczone z piwnicy nabierają wreszcie sezonowego pędu. Chwilowe zdenerwowanie szybko minie, emocje opadną, pani przy kasie opowie żart, komuś wysypią się jabłka albo pokrzyżują plany. Sól będzie znakomicie wyglądała na świeżych pomidorach, a sobota nabierze rumieńców.