Kotlina Biebrzańska to prawdziwa perła na przyrodniczej mapie Polski. Można ją zwiedzać na wiele sposobów – szybować nad rozległymi bagnami balonem, przemierzać piesze szlaki, wybrać się na przejażdżkę rowerową. My zdecydowaliśmy się na spływ tratwą, bo chcieliśmy jak najlepiej poczuć bijące naturalnym rytmem tętno tej wciąż nieujarzmionej przez człowieka, pierwotnej krainy.

Autor: Mariusz Golak

Źródło: magazyn HUMAN 3/2016 (Publikacja sfinansowana ze środków Funduszy norweskich i EOG, pochodzących z Islandii, Liechtensteinu i Norwegii)

Wroceń – niewielka, senna wieś wciśnięta w zakole Biebrzy. Położona z dala od ważnych traktów komunikacyjnych czy miejskich siedlisk. Czas zdaje się tu płynąć nieco wolniej, przeciskając się niespiesznie przez porastające brzegi rzeki trzciny. To właśnie tu rozpoczyna się nasza wyprawa. Zanim jednak wsiądziemy na tratwę, musimy pokonać jeszcze kilkukilometrowy odcinek do Dolistowa, gdzie jest zacumowana.

Furgonetka wiezie nas wyboistą, polną drogą, wzbijając chmury piasku, który osiada na samochodzie. Kierowca pomstuje na brak deszczu. Tegoroczny czerwiec znowu jest wyjątkowo suchy, choć na północnym skrawku nieba zaczynają się właśnie formować niepokojące, sine chmury. Gęstnieją z każdą chwilą. Na moment tylko przedziera się przez nie popołudniowe słońce, oświetlające dość już wysokie i mocno spłowiałe zboże, które faluje smagane podmuchami wzmagającego się wiatru.

Startujemy!

FOT. Adam Tuchliński
FOT. Adam Tuchliński

W Dolistowie czeka już nasze przeznaczenie, czyli niewielka tratwa kołysząca się leniwie przy brzegu. Drewniana konstrukcja na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia zbyt stabilnej. Jednak kredyt zaufania, jakim ją obdarzamy, spłaci z nawiązką w ciągu prawie sześciogodzinnej wyprawy. Niewielka, półotwarta kabina ze stołem, skromne miejsce, gdzie można rozłożyć śpiwór, żeby przenocować – warunki iście spartańskie, za to widoki bajeczne, zwłaszcza dla tych, którzy są złaknieni kontaktu z naturą.

Pierwszy krok na pokładzie, delikatne kołysanie zbitej z desek podłogi, mocne odepchnięcie od brzegu. Wypływamy… Jednak tratwa okazuje się równie niepokorna jak Biebrza, którą płyniemy. Jest wręcz krnąbrna, a na wszelkie prośby reaguje złowrogim skrzypieniem desek. Od tafli wody, która znajduje się zaledwie kilka centymetrów poniżej poziomu pokładu, oddziela nas tylko wątła barierka wykonana z grubego sznura. Czujemy w delikatnym kołysaniu tratwy naturalny rytm Biebrzy.

Po zaledwie kilkunastu przepłyniętych metrach tratwa zastyga na środku rzeki. Co gorsza, wiejący z przeciwka wiatr zaczyna nas spychać, centymetr po centymetrze, do miejsca, z którego wypłynęliśmy. Z niekorzystnym wiatrem będziemy walczyli jeszcze przez prawie dwie godziny. Najpierw jednak musimy opanować technikę sterowania tratwą. Nieodzowne okazują się leżące na pokładzie kilkumetrowe drągi i wiosła, o które wcześniej się tylko potykaliśmy.

Sondujemy głębokość rzeki. Pod nami prawie trzymetrowa głębia. Drewniana żerdź grzęźnie w mulistym dnie. Teraz rozumiemy, dlaczego właściciel tratwy radził, żeby odpychać się od dna jej grubszą częścią. Zresztą i tak w połowie drogi nie unikniemy drobnego incydentu. Zbyt mocno wbita w dno żerdź zostanie na środku rzeki i będziemy musieli po nią wracać.

Rzeka tajemnic

FOT. Adam Tuchliński
FOT. Adam Tuchliński

Biebrza niełatwo zdradza swoje sekrety. Pod ciemnogranatową taflą próżno by wypatrywać dna. Tylko na jej powierzchni unoszą się wiązki wodorostów, tworzących fantazyjne wzory. Z biegiem czasu po obu stronach rzeki gęstnieją szuwary. Stają się coraz wyższe. W pewnym momencie wydaje się, że płyniemy korytarzem wydrążonym w ścianie zieleni. Jeszcze przez długi czas będziemy widzieli wieżę widokową w Dolistowie i stary, drewniany most prowadzący do Kopytkowa. Potem i one skryją się za linią horyzontu.

Wiatr powoli cichnie, a my wreszcie nabieramy większej wprawy w kierowaniu tratwą. Ale i tak do końca wyprawy nie unikniemy rozpaczliwych manewrów, zapobiegających uderzeniu w brzeg lub zaplątaniu się w szuwary.

Natura lubi zmienność

Biebrza nie znosi linii prostych. Rzeka płynie licznymi meandrami, zakolami, a jej koryto co rusz zmienia swój kierunek. Tuż przy głównym nurcie często tworzą się malownicze starorzecza. Widać, że człowiek wciąż jej do końca nie ujarzmił.

Na lewym brzegu, tym samym, na którym leżą Wroceń i Dolistowo, za nadrzecznymi szuwarami rozciągają się podmokłe turzycowiska, a dalej łąki. Prawy brzeg jest znacznie bardziej dziki. Gęste trzcinowiska tworzą nieprzebyty gąszcz, a w oddali majaczą charakterystyczne dla Biebrzańskiego Parku Narodowego brzeziny. Kilka kilometrów dalej w kierunku północnym rozciąga się legendarne Czerwone Bagno – Obszar Ochrony Ścisłej o unikatowych walorach przyrodniczych.

FOT. Adam Tuchliński
FOT. Adam Tuchliński

Zgiełk towarzyszący ludzkim siedzibom zostawiliśmy już daleko za sobą. Cicho sunąca po wodzie tratwa sprzyja obserwacjom otaczającej przyrody. Wysokie trawy i szuwary ożywają setkami różnorodnych głosów. Natura funduje nam ptasi koncert, do którego dołączają kolejni „wokaliści”. Przecież okolice Biebrzy to istne ptasie eldorado. Całkiem blisko słychać charakterystyczny klangor żurawi, lecz samych ptaków nie możemy dostrzec. Tuż obok pikuje, wydając donośny odgłos, bekas kszyk. Na suchych trzcinach kołyszą się świergotki i rokitniczki. Płynącej tratwie towarzyszą szybujące z gracją tuż nad lustrem wody rybitwy białoskrzydłe i jaskółki brzegowe, których gniazda można dostrzec wydrążone w stromych brzegach. Przez dłuższy czas możemy też obserwować błotniaka łąkowego patrolującego nadrzeczne łąki. Brak wiedzy ornitologicznej rekompensuje lornetka, która ułatwia nam obserwację.

Czas jest względny

Czas nad Biebrzą płynie własnym, nie do końca odgadnionym rytmem. Meandruje niczym sama rzeka. Po dwóch godzinach spływu jesteśmy przekonani, że baza we Wroceniu jest już tuż przed nami. Z dachu kabiny, który okazuje się być świetnym punktem obserwacyjnym, niektórzy z nas dostrzegają nawet dachy domów. Nasze męskie ego rośnie do niebywałych rozmiarów. Wszak właściciel tratwy opowiadał, że będziemy potrzebowali na pokonanie tego odcinka Biebrzy przynajmniej trzech godzin. A my… Niestety, rzut oka na GPS sprowadza nas na ziemię. Mamy dopiero za sobą jedną piątą drogi… Cóż, po raz kolejny okazuje się, że Biebrza to rzeka marzycieli…

Wiatr już całkowicie ucichł. Gładkie lustro wody mącą tylko rytmiczne ruchy wioseł, zostawiających drobne ślady piany. Idzie nam coraz lepiej, choć wciąż przed nami długa droga. Wszystko wokoło powoli cichnie. Tylko żaby nie przerywają „dopingu”, który staje się coraz głośniejszy. Po drodze mijamy kilka ukrytych w trzcinach pychówek, z których niegdyś często korzystali mieszkańcy okolicznych wiosek. Obecnie są one jednym z ulubionych tematów fotografów przyjeżdżających nad Biebrzę.

Słońce na dobre wydostaje się spoza chmur, które niezauważenie opuściły niebo. Intensywnie żółta kula zawisa tuż nad horyzontem. Przepiękny zachód słońca rekompensuje trudy całego dnia. Jest coś magicznego w tej chwili. Nadrzeczne łąki zalewa miękkie, ciepłe światło, które sprawia, że wszystko nabiera malarskiej plastyczności. Nasz fotograf z ulgą zamienia wiosło na aparat i „rzuca się” na poszukiwanie kolejnych kadrów.

Ciemność powoli zakrywa niebo i wylewa się na rzekę. Nad powierzchnią wody rozpoczyna się taniec wieczornych mgieł. Tuż przed Wroceniem nagle wyrasta przed nami niezidentyfikowana bryła o zatartych przez mrok konturach. To prom, dzięki któremu rolnicy mogą dostać się na drugi brzeg, by zebrać siano. O tej porze sprawia upiorne wrażenie.

Nieco przemarznięci, ale pełni wrażeń dobijamy do brzegu. Zabieramy ze sobą zmęczenie, odciski na dłoniach i niezapomniane wspomnienia. Zostawiamy tratwę otuloną mgłami. Ona jest już w domu. My dopiero do niego wracamy.

Bogactwo tkwi w naturze

FOT. Adam Tuchliński
FOT. Adam Tuchliński

Kotlina Biebrzańska jest rajem dla wszystkich miłośników pierwotnej, nietkniętej cywilizacyjnymi zmianami przyrody. Podmokłe turzycowiska, bory bagienne, nadrzeczne szuwary czy zaciszne grądy wciąż skutecznie bronią się przed ingerencją człowieka, stanowiąc jednocześnie schronienie dla wielu unikatowych gatunków roślin i zwierząt. To właśnie tu znajduje się największa w Polsce ostoja łosia. W zakamarkach Twierdzy Osowiec można obserwować rzadkie gatunki nietoperzy, a wyprawa na Czerwone Bagno daje niepowtarzalną możliwość spotkania wilczej watahy. Ornitolodzy i birdwatcherzy z całego świata ściągają nad Biebrzę wczesną wiosną, aby śledzić widowiskowe przeloty tysięcy żurawi, gęsi i kaczek. Nawet mniej wprawny turysta przy odrobinie szczęścia, spacerując po Długiej Łuce, jednej z najpopularniejszych w Biebrzańskim Parku Narodowym ścieżek turystycznych, ma szansę wypatrzeć kołyszące się na wysokich trawach wodniczki i podróżniczki, a zadzierając głowę ujrzy kołujące błotniaki, a niekiedy nawet sowy błotne.

Równie bogata jest tutejsza flora, choć mniej wprawne oko może nie dostrzec znajdujących się nawet na wyciągnięcie ręki rzadkich gatunków roślin. Szachownica kostkowata, kosaciec bezlistny, rosiczka długolistna czy obuwik pospolity to tylko niektóre z nich. Ten ostatni rokrocznie zakwita tysiącami kwiatów, gdyż to właśnie nad Biebrzą znajduje się największa populacja w Polsce tego rzadkiego gatunku storczykowatych.

Niestety, lista zagrożeń czyhających na gatunki biebrzańskiej fauny i flory stale się wydłuża, a od niedawna znalazły się na niej także… rośliny. To nie pomyłka. Natura bywa wszak areną rywalizacji, w której nagrodą jest przetrwanie. Orężem w tej walce są bujność, zdolności adaptacyjne i miły dla oka kształt. Niestety, przyrodnicza wyjątkowość nie jest w tym przypadku gwarancją zwycięstwa, dlatego niejednokrotnie konieczne jest wsparcie człowieka.

Inwazja „obcych”

FOT. Adam Tuchliński
FOT. Adam Tuchliński

Kuszą soczystą zielenią, dekoracyjnym kształtem i atrakcyjnymi kwiatami. Są przy tym ekspansywne i łatwo przystosowują się do niemalże każdych warunków. Rośliny inwazyjne, bo o nich mowa, stanowią coraz większe zagrożenie dla wyjątkowości biebrzańskiej flory – alarmują biolodzy.

Jadąc w maju Carską Drogą, rozciągającą się pomiędzy Strękową Górą a Osowcem, nie sposób nie ulec urokowi kwitnącej czeremchy bujnie porastającej pobocze. Wystarczy otworzyć okno samochodu, by poczuć jej intensywny zapach. Jesienią oczy cieszą zebrane w grona śnieżnobiałe owoce derenia rozłogowego, którego krzewy coraz częściej pojawiają się na biebrzańskich łąkach. Z kolei charakterystyczne owoce kolczurki klapowanej, przypominające swym wyglądem kolczaste baloniki, bywają ozdobą domowych bukietów. Jak widać, rośliny te potrafią zaskarbić sobie ludzką sympatię, tym bardziej, że świadomość związanych z nimi zagrożeń wciąż jest niewielka.

Lista inwazyjnych gatunków roślin, które dotarły nad Biebrzę, jest długa. Poczesne miejsce na niej zajmują także klon jesionolistny, robinia akacjowa, dąb czerwony, łubin trwały, róża pomarszczona i uczep amerykański. Choć dobrze znane z miejskich parków i przydomowych ogródków, stanowią zagrożenie dla naturalnych ekosystemów. Ograniczają dostęp światła słonecznego do niżej położonych roślin, hamują wzrost rodzimych gatunków, wypierają inne rośliny z ich naturalnych siedlisk. W efekcie sprawiają, że zanika bioróżnorodność będąca jednym z największych przyrodniczych atutów Biebrzańskiego Parku Narodowego.

Rośliny inwazyjne to zwykle wytrawni wędrowcy. Wiele z nich to „uciekinierzy” z ogrodów hodowlanych, inne zostały z rozmysłem zasadzone przez człowieka. Najczęściej trafiają do nas z Azji i Ameryki Północnej. Dereń rozłogowy pojawił się nad Biebrzą za sprawą Rosjan, którzy przy jego pomocy na przełomie XIX i XX wieku maskowali fortyfikacje Twierdzy Osowiec. Z kolei uczep amerykański został sprowadzony do europejskich ogrodów botanicznych już w XVIII wieku. Jako drzewa ozdobne na nasz kontynent trafiły klon jesionolistny i dąb czerwony, natomiast czeremcha pod koniec XIX wieku zaczęła być wykorzystywana przez leśników do zwiększenia produkcji drewna na ubogich glebach.

Pomoc człowieka

W walce z inwazyjnymi gatunkami roślin „osiedlającymi się” na terenie parków narodowych nieodzowna okazuje się pomoc człowieka. Przykładem tego rodzaju działań jest choćby projekt realizowany w Biebrzańskim Parku Narodowym i Suwalskim Parku Krajobrazowym, który korzysta z dofinansowania w ramach funduszy EOG. Zakłada on nie tylko usuwanie roślin inwazyjnych, ale też akcję edukacyjną prowadzoną zarówno wśród turystów, jak i młodzieży.

W praktyce okazuje się, że najlepszym sposobem na „intruzów” jest ich wyrywanie i wycinanie, najlepiej ręczne, gdyż stosowanie sprzętu mechanicznego nie daje zadowalających efektów. Ale nie jest to łatwe. Czeremcha bez problemu odnawia się, gdy w ziemi pozostanie choćby fragment korzenia, a do rozrostu derenia wystarczy drobny pęd. Przy tym wsparcie w postaci użycia środków chemicznych jest w Polsce w tym przypadku zabronione. Pozostają zatem upór, determinacja i dokładność ludzi walczących z gatunkami roślin inwazyjnych.

Nad Biebrzą czeremcha, dereń czy robinia akacjowa są niemile widziane. Za to wciąż mogą zdobić nasze ogrody czy miejskie parki, gdzie bez szkody dla innych gatunków cieszą oczy. I właśnie tam, zamiast „intruzów”, stają się gośćmi.

FOT. Adam Tuchliński

Projekt: Inwazyjne gatunki drzew i krzewów zagrożeniem dla bioróżnorodności Biebrzańskiego Parku Narodowego i Suwalskiego Parku Krajobrazowego korzysta z dofinansowania z funduszy EOG.

Fot. archiwum prywatne

URSZULA BIEREŻNOJ-BAZILLE, KIEROWNIK DZIAŁU OPINII I UZGODNIEŃ ŚRODOWISKOWYCH BIEBRZAŃSKIEGO PARKU NARODOWEGO

Roślina czy zwierzę, by zostać uznane za gatunek inwazyjny, muszą spełnić dwa warunki: pochodzić z innego regionu świata oraz efektywnie namnażać się w nowym miejscu, zwiększając szybko zasięg występowania. Są to gatunki, które zostały przywiezione przez człowieka w dane miejsce w konkretnym celu: jako uprawa, ozdoba, lub w sposób niezamierzony, np. z wodami balastowymi statków. Bardzo znaczącym źródłem inwazji są także ogrody. Sadzimy różne piękne rośliny, nie sprawdzając ich inwazyjności, nieodpowiedzialnie wyrzucamy za płot ich resztki czy nasiona. Trzeba wiedzieć, że wiele roślin inwazyjnych ma zdolność wzrostu z kawałka łodygi lub korzenia, co daje im przewagę nad innymi. Wyrzucenie ich za płot prowadzi do rozwoju nowych roślin, niekontrolowanych przez nikogo – wówczas zaczyna się inwazja, tj. zajmowanie nowych terytoriów. Listę najbardziej niebezpiecznych gatunków oraz wskazówki, jak ograniczać ryzyko inwazji, można pobrać ze strony Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska (www.gkdpo.gdos.gov.pl).

Komisja Europejska szacuje, że koszty związane z obecnością gatunków inwazyjnych roślin i zwierząt w Europie sięgają co najmniej 12 mld euro rocznie. Inwazje biologiczne są uznawane za jedno z najważniejszych zagrożeń różnorodności biologicznej na świecie. Dlatego bardzo ważne jest prowadzenie działań prewencyjnych. Na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego realizuje się je poprzez informowanie społeczeństwa oraz współpracę i pomoc w zwalczaniu gatunków inwazyjnych w momencie ich wkraczania na tereny cenne przyrodniczo. Działania te polegają na ręcznym wyrywaniu, wykopywaniu osobników roślin inwazyjnych. Są to bardzo skuteczne i stosunkowo tanie prace ze względu na mały zakres przestrzenny.

Przedruk artykułu dzięki uprzejmości i za zgodą magazynu HUMAN 4/2016.

Publikacja sfinansowana ze środków Funduszy norweskich i EOG, pochodzących z Islandii, Liechtensteinu i Norwegii.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj