Najnowszy film Érica Toledano i Olivera Nakache’a – „Nadzwyczajni” – z Vincentem Casselem w roli głównej już we wtorek, 7 stycznia o godz. 18.15 w Cinema Lumiere. To pierwsza propozycja  w nowym roku w cyklu „Kino konesera” pod patronatem portalu „Niebywałe Suwałki”.

Bruno (Vincent Cassel) i Malik (Reda Kateb) są najlepszymi kumplami. Na pierwszy rzut oka wszystko ich dzieli – temperament, zainteresowania, a nawet religia. Łączy natomiast gorąca przyjaźń oraz fakt, że od dwudziestu lat czynnie działają na rzecz autystycznych dzieci i młodzieży. W prowadzonych przez siebie ośrodkach szkolą młodych ludzi z trudnych dzielnic, aby ci fachowo zajmowali się przypadkami zakwalifikowanymi przez medycynę jako trudne i złożone. Nie wszystkim jednak metody Bruno i Malika są w smak innym. Kiedy Inspektorat Opieki Społecznej bierze pod lupę ich działalność i grozi zamknięciem ośrodków, przyjaciele rozpoczynają nierówną walkę z systemem. Wszystko dla dobra i zdrowia swoich niezwykłych podopiecznych.

Fenomenalny Vincent Cassel

Poruszający i urzekający film z głębi serca

Cineuropa

Jak poznałeś twórców „Nadzwyczajnych”, Érica Toledano i Olivera Nakache’a?

Vincent Cassel: Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wyjaśnili mi, że to dla nich bardzo ważny film. Osobisty. I że przygotowywali się do niego przez wiele lat, ale zabrali się za niego dopiero teraz, bo wcześniej nie czuli się gotowi. Nie mieli wtedy jeszcze ani jednej strony scenariusza, ale wierzyłem w nich, więc tylko powiedziałem, że chętnie na nich poczekam, tylko żeby mi nie wysyłali tysięcy wersji scenariusza ze zmienionymi dwoma zdaniami.

Dlaczego chciałeś z nimi współpracować?

Byłem ciekawy. Znałem ich wcześniejsze dokonania, wiedziałem, na co ich stać, nie miałem tylko pojęcia, jak pracują. Szybko zrozumiałem, co chcą osiągnąć w „Nadzwyczajnych”. Dla mnie jako aktora najlepszym reżyserem jest ten, kto potrafi ze mną, jako aktorem, rozmawiać, przekazywać uwagi. A w tym wypadku miałem do czynienia z dwoma reżyserami, którzy potrafili „wyciągnąć” ze mnie coś, czego istnienia w sobie nawet nie podejrzewałem.

Pamiętasz pierwszą wizytę w stowarzyszeniu „Silence des Justes”?

Gdybym powiedział, że byłem pod ogromnym wrażeniem, byłby to największy eufemizm, którego użyłem w życiu. To spotkanie wywarło na mnie duży wpływ, nie potrafiłem uwierzyć w to, co ci ludzie robią, jak to robią, jak zachowują pozytywną energię i kreatywność. W pewnym momencie poczułem, że łzy ciekną mi po policzkach. Zastanawiałem się później, w jaki sposób mógłbym oddać to wszystko przed kamerami, ale zrozumiałem, że piękno tkwi w prostocie, jakkolwiek banalnie to brzmi. Stéphane i jego ekipa robią „tylko i aż” wszystko, żeby poprawić los autystycznych ludzi, którzy zwracają się do nich o pomoc, a zarazem poświęcają własne życie osobiste. Nie zastanawiają się, czy coś jest możliwe, tylko prą do przodu. Bez zbędnych sentymentów. Ludzie cierpiący na autyzm mają problem z komunikacją, ale wystarczy z nimi trochę popracować, a zaczynają wychodzić ze swojego zamknięcia i doświadczać świata.

Wspomniałeś o łzach. Jak sobie z nimi poradziłeś?

Musiałem zmierzyć się z tym, co tkwi we mnie, z własnymi problemami i myślami, ale wystarczyło, że spędziłem z tymi ludźmi trochę czasu, i przestałem się mazgaić. Powtarzałem sobie na planie cały czas, że nie mogę obawiać się wyjść przed szereg i ponieść porażkę. Albo nawet dostać w twarz, bo niektórzy podopieczni to krewkie chłopaki. W trakcie pracy nad projektem przeżyłem wiele, to zmieniło mnie jako człowieka. Choćby wywiad z Papetin, do którego przekonali mnie Éric i Olivier. To gazeta wydawana przez autystycznych nastolatków i dorosłych.

Co było w tym wywiadzie takiego niezwykłego?

Oni przeprowadzają wywiady z różnymi osobami publicznymi, piłkarzami, muzykami, aktorami, politykami, a odbywa się to w ogromnym namiocie, w którym jest się przepytywanym przez grupę dziennikarzy. Niektórzy drążą jakiś jeden szczegół, który zupełnie nie interesuje innych. Inni cytują wiersze i bawią się w onomatopeje, a potem łączą to z pytaniem. Doświadczenie na pograniczu abstrakcji i czystej poezji, nie ma tam miejsca na ściemnianie i promowanie ego. Siedzisz przed nimi „nagi”, musisz zapomnieć o tym, co wiesz, i poddać się chwili.

Twoja postać, Bruno, została oparta na Stéphanie Benhamou. Opowiedz coś więcej o nim.

Bruno to Stéphane, który nie jest zarazem Stéphanem. Był bezpośrednią inspiracją, ale ta postać nie jest nim. Spotkałem się z nim kilka razy, obserwowałem go w akcji, poznałem jego gesty i mimikę, i starałem się trochę tego przemycić przed kamerami. Był na planie tylko dwa razy, bo zawsze przedkładał nad wszystko swoją pracę, pomaganie innym. Altruista i humanista w najwyższym stopniu, tylko tak mogę go opisać.

A co dokładnie „pożyczyłeś” z jego fizyczności?

Przede wszystkim jego charakterystyczną kozią bródkę oraz wzrok – Stéphane stara się nie patrzeć ludziom prosto w oczy, żeby nie czuli się skrępowani. W fizyczności ukrywają się też jego obawy i pewnego rodzaju samotność człowieka bez żony i dzieci, który znajduje spełnienie w oferowaniu miłości ludziom cierpiącym na autyzm.

Bruno jest żydem, ale pracuje z muzułmaninem Malikiem, w którego wciela się Reda Kateb…

Już na samym początku zadaliśmy sobie pytanie, jak odnieść się w filmie do kwestii religijnych. Prawda jest taka, że nakręciliśmy szereg scen, w których Bruno praktykuje swoją wiarę, ale Éric i Olivier wycięli je wszystkie w montażu, żeby nie wpływać emocjonalnie na sceny, w których religia jest ukazywana z perspektywy osób pracujących w ośrodku.

Znałeś wcześniej Redę Kateba?

Nie, ale po jakimś czasie traktowałem go niemal jak członka rodziny. To wspaniały aktor, ma w sobie coś z Benicio Del Toro i Javiera Bardema, ma wygląd człowieka ulicy i inteligencję ponad wszelkimi podziałami.

Miałeś do zagrania wiele scen z udziałem Benjamina Lesieura. Jak do nich podszedłeś?

Grałem? Nie wiem, czy cokolwiek w nich grałem. Bawiliśmy się na planie, wzajemnie na siebie reagowaliśmy, chociaż często nie wiedziałem, dokąd to wszystko zmierza. Bardzo podobało mi się poszukiwanie jego rytmu i dostosowywanie się do niego, bo to dawało naprawdę świetne rezultaty. Nie zawsze nam wychodziło, ale sam proces był bardzo interesujący, a Benjamin jest niesamowitym chłopakiem, zdolnym do autentycznie poruszających występów. Był zresztą pierwszym autystycznym dzieckiem, którym zajął się lata temu Stéphane, więc w pewnym sensie bardzo dobrze znał historię, którą opowiadamy w filmie.

„Nadzwyczajni” zadają bardzo ciekawe pytanie – czy można pozwalać sobie na wykraczanie poza odgórnie przyjęte normy dla szczytnego celu?

Albo: czy możesz pozwolić sobie na myślenie inaczej niż inni? Prawda jest taka, że w dzisiejszym świecie każdy, kto ma coś interesującego do zaoferowania, myśli inaczej od ogółu. Stéphane Benhamou robi wszystko, co w jego mocy, żeby znajdywać rozwiązania w ramach systemu, który w żaden sposób go nie wspiera, więc czasami przestaje się nim przejmować. Należy to mocno podkreślić: „Nadzwyczajni” nie są tylko filmem o ludziach cierpiących na autyzm, ale także, a może przede wszystkim, o ludziach, którzy poświęcają się, żeby pomagać innym.

W naszym konkursie można wygrać 2 pojedyncze bilety na pokaz filmu „Nadzwyczajni” w Cinema Lumiere. Wystarczy do 5 stycznia do godz. 20.00 wysłać do nas mailem: redakcja@niebywalesuwalki.pl odpowiedź na pytanie: Jakie jeszcze filmy poruszają podobną do „Nadzwyczajnych” tematykę (wymień co najmniej 3)? Zwycięzców wylosujemy. Bilety wygrywają: Grażyna Balczeniuk i Małgorzata Czerucka.

Pokaz filmu “Nadzwyczajni” w cyklu Kino konesera w Cinema Lumiere w Suwałkach

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj