Reklama

„Orzeł. Ostatni patrol” wkrótce w kinach. Wywiad z reżyserem Jackiem Bławutem

Data:

- Reklama -

Spektakularna produkcja o legendarnym polskim okręcie podwodnym ORP „Orzeł”, który w czasie II wojny światowej wsławił się bohaterskimi czynami w starciach z niemiecką flotą, w Cinema Lumiere będzie dostępna od 14 października. Film przedstawia trzymającą w napięciu i owianą tajemnicą historię ostatniego patrolu jednostki.

Jest rok 1940. Gdy na plażach Dunkierki trwa gorączkowa ewakuacja alianckich żołnierzy, skryty w głębinach Morza Północnego sunie supernowoczesny polski okręt podwodny ORP „Orzeł”. Doskonale wyszkolona załoga ma na swoim koncie spektakularne czyny, w tym brawurową ucieczkę z Tallina i zatopienie niemieckiego transportowca „Rio De Janeiro”. Teraz staje przed niebezpieczną misją, w trakcie której będzie musiała zmierzyć się z nie tylko z zagrożeniem w postaci min podwodnych, bomb głębinowych, wrogich okrętów i patrolujących teren samolotów, ale również z coraz bardziej napiętą atmosferą na pokładzie. To co wydarzy się w kolejnych dniach napisze ostatnią kartę z historii legendarnego polskiego okrętu i jego załogi.

Przygotowanie wiernej rekonstrukcji wnętrza okrętu ORP „Orzeł” zajęło ponad rok. W jego stworzeniu wzięli udział historycy, konsultanci oraz oficerowie i marynarze, którzy służyli na bliźniaczym okręcie ORP „Sęp”. Dzięki użyciu nowoczesnej technologii modułowej oraz zastosowaniu specjalnej platformy hydraulicznej udało się niezwykle realistycznie odwzorować zachowanie okrętu podczas wynurzeń, zanurzeń oraz w czasie wybuchów bomb głębinowych. Zdjęcia na Bałtyku zrealizowano przy współpracy z Ministerstwem Obrony Narodowej i udziale jednostek z 3. Flotylli Okrętów i 8. Flotylli Obrony Wybrzeża.

W filmie występują: Tomasz Ziętek („Cicha noc”, „Kamienie na szaniec”, „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł”), Antoni Pawlicki („Czas honoru” – serial TV, „Katyń”), Tomasz Schuchardt („Kurier”, „Miasto 44”, „Karbala”), Mateusz Kościukiewicz („Najlepszy”, „Wałęsa. Człowiek z nadziei”), Rafał Zawierucha („Bogowie”, „Jack Strong”, „Pewnego razu… w Hollywood”), Adam Woronowicz („Kurier”, „Zimna wojna”, „Popiełuszko. Wolność jest w nas”), Filip Pławiak („303. Bitwa o Anglię”, „Wołyń”, „Kamienie na szaniec”), Tomasz Włosok („Piosenki o miłości”, „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”).

W naszym konkursie 2 osoby mają szansę wygrać pojedyncze bilety na pokaz filmu ORZEŁ. OSTATNI PATROL w Cinema Lumiere w Suwałkach. Aby wziąć udział w losowaniu, wystarczy do 9 października do godz. 20.00 wysłać do nas mailem: redakcja@niebywalesuwalki.pl prawidłową odpowiedź na pytanie: Ile ekspedycji przeprowadzono dotychczas w celu odnalezienia wraku „Orła”? Bilety wygrywają: Dorota Jarmoc i Grzegorz Jaworski.

Wywiad z Jackiem Bławutem, reżyserem filmu:

Dlaczego zdecydował się Pan na zrobienie filmu o Orle?

Ta historia interesowała mnie od dzieciństwa, zresztą nie tylko samego Orła, ale też II wojny światowej. Interesowałem się nią na tyle poważnie, że gdy miałem kilkanaście lat mogłem z pamięci podać wyporność okrętów oraz inne dane techniczne, a także ich dokonania – i to nie tylko polskiej marynarki wojennej, także amerykańskiej, japońskiej i niemieckiej. Orzeł był naszą gwiazdą, ale były też inne okręty, o których wiedziałem prawie wszystko: Wilk, Sęp, Jarząb, Dzik i Sokół – te dwa ostatnie zyskały przydomek „Strasznych bliźniaków”. Fascynowała mnie też postać komandora Bolesława Romanowskiego, największego polskiego dowódcy okrętów podwodnych, który zasłynął z brawurowych akcji na Morzu Śródziemnym, z wypiekami na twarzy czytałem jego pamiętnik „Torpeda u celu”.

Z mojego zainteresowania historią II wojny światowej urodziły się filmy dokumentalne: „Byłem generałem Wermachtu” o kapitanie wywiadu AK Kazimierzu Leskim oraz „Cyrk Skalskiego” o pilocie myśliwca Stanisławie Skalskim. Zrobiłem je w latach 80 tych, co zresztą było trudne ze względu na PRL-owską cenzurę. Do dzisiaj mam mocno w pamięci niezwykłe spotkania z panem Stanisławem i Kazimierzem. Filmy te dają nadzieję, że nie znikną z naszej pamięci. Do tego historycznego kręgu można też zaliczyć „Wirtualną wojnę”, która łączy lotniczą historię z czasów wojny ze współczesnością.

O Orle nie zrobił Pan filmu dokumentalnego prezentującego jego historię, tylko opowieść fabularną o ostatnim patrolu jego załogi.

Zawsze zastanawiałem się, gdzie się Orzeł zagubił, gdzie jest ta wspaniała załoga, jak wyglądały ostatnie dni życia? Mam w głowie ich obraz, ale nie zmęczonych lub martwych. Wyobrażam sobie, że zastygli niczym śpiący rycerze, że czekają, żeby znowu wyruszyć w drogę, może tym filmem w jakimś sensie wracają do nas.

Z jakich źródeł czerpał Pan wiedzę o załodze?

Z dokumentów, których niewiele przetrwało, oraz z książek w tym „Szumu młodości” o młodości Jana Grudzińskiego. Napisał ją Stefan Łaszkiewicz, który uczył się z nim w szkole kadetów we Lwowie.

Czytałem też „Patrole Orła” Eryka Sopoćko, podporucznika, który należał do załogi Orła, ale nie wypłynął z nią w ostatni patrol. Kilka lat później zresztą sam poległ w walce – na Orkanie.

Ważnym źródłem był pamiętniko-dziennik Jerzego Sosnowskiego pisany dla jego dziewczyny, szczególnie cenne były w nim opisy czwartego patrolu. Sosnowski umieścił tam bardzo precyzyjne informacje o tym, co się wtedy działo na pokładzie, jakie panowały relacje między członkami załogi. Na ostatni, szósty patrol nie zabrał go, dziennik w trakcie wojny gdzieś zaginął i został odnaleziony dopiero w latach 70. Był w nim adres dziewczyny, w ten sposób pamiętnik dotarł do niej. Nie chciała go upubliczniać, ale udało mi się go przeczytać i zainspirować paroma informacjami. Dowiedziałem się z niego między innymi o istnieniu Klopsa, przyjaciela Sosnowskiego jeszcze ze czasów służby na „Gromie”, który oficjalnie nie płynął na Orle. Według pamiętnika rywalizował on z Sosnowskim o dziewczynę, i ten wątek umieściłem w filmie – pomyślałem, że to ukłon dla ich historii.

Szukałem też zapisków dziennikarza, pisarza i marynisty Jerzego Pertka. On jeszcze w latach 50. próbował nawiązać kontakt z rodzinami marynarzy z Orła, ale większość zginęła w czasie wojny. W Poznaniu odnalazłem też fragmenty listów, z których mogłem poznać wiele szczegółów marynarskiego życia. W trakcie dokumentacji dowiedziałem się, że podporucznik Mokrski wycinał z kartonu różne figurki, okręty, samoloty. Antek Pawlicki, który go gra, odkrył je w Lublinie w gimnazjum imienia Mokrskiego. Szukanie informacji, w które jak widać, zaangażowali się również aktorzy, było pracą wręcz detektywistyczną. Ale dzięki temu film ma w sobie okruchy prawdy, które uwiarygadniają historię.

Z pewnością łatwiej dostępne były opracowania historyczne.

Historycy wykonali w tym zakresie olbrzymią robotę. To, co mi najbardziej pomogło w śledzeniu ostatniej drogi Orła, była praca doktorska Huberta Jando ORP „Orzeł”: historia i hipotezy jego zatonięcia. Hubert Jando przeanalizował wszystkie archiwa, dzienniki pokładowe i nasłuchy niemieckie oraz brytyjskie. Dopiero gdy znalazł potwierdzenie informacji z kilku źródeł, budował obraz każdej godziny ostatniego patrolu Orła. Określił nie tylko, gdzie był wtedy polski okręt, ale wszystkie jednostki, jakie w tym czasie znajdowały się na Morzu Północnym, gdzie znajdowały się pola minowe itd. Starałem się być wierny jego opisom. Równie olbrzymie wsparcie otrzymaliśmy przy realizacji filmu od konsultanta Grzegorza Świątka.

W jakich okolicznościach zaprosił Pan do współpracy Jolantę Dylewską?

Razem z Jolą byliśmy w komisji eksperckiej w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Ocenialiśmy projekty i bardzo spodobała mi się jej wrażliwość, to co widziała w ocenianych scenariuszach. Byłem wtedy w trakcie pisania „Orła” i dużo opowiadałem Joli, która z ciekawością słuchała tych moich fascynacji. Nieśmiało myślałem o tym, żeby jej zaproponować współpracę, ale do końca nie wiedziałem, czy byłaby zainteresowana robieniem zdjęć do takiego twardego, „męskiego” tematu. Okazało się, że przynęta zadziałała szybciej niż myślałem, wkrótce Jola sama powiedziała, że chciałaby być brana pod uwagę, gdy będę szukał operatora do „Orła”. Kamień z serca spadł, wiedziałem z doświadczeń wyniesionych z dokumentu, że im cięższy jest temat, tym lżej trzeba go opowiedzieć, więc nie szukałem autora zdjęć o twardej ręce, bo wtedy nie udałoby się wydobyć tych niuansów. Z Jolą przeprowadziłem wiele ciekawych rozmów, na przykład o tym, czy i jak poci się Orzeł, jaka powinna być wtedy faktura obrazu itd. Rozmawialiśmy o okręcie jak o żywym organizmie i to było jedno z moich najciekawszych filmowych doświadczeń.

Skąd pomysł, aby Orzeł miał „oczy”?

Jola zapytała, czyj punkt widzenia ma mieć kamera. Odpowiedziałem, że załogi oraz Orła. Oczywiście łatwo coś takiego powiedzieć, ale jak potem pokazać, że te dwa organizmy są od siebie zależne, zespolone na życie i śmierć? Dodam, że kiedy zakładałem, że będziemy opowiadać również z punktu widzenia Orła, chodziło mi o to, by pokazać możliwie jak najmocniej przeżycia załogi. Żeby oddać uczucie duszenia się, zatrucia gazowego dwutlenkiem węgla czy chlorem, czyli w skrócie: oddać ich stres i męczarnię. Chciałem, żebyśmy się zbliżyli do momentów dla nich najtrudniejszych, bo nie wiemy tak naprawdę co oni przeżyli. Konfrontacja z wrogiem w bitwie to nic, w porównaniu do walki w ciszy ze swoim lękiem i słabościami – to jest heroizm, bohaterstwo.

Proszę opowiedzieć, skąd pomysł, że film będzie kręcony w wiernie odtworzonym wnętrzu Orła, w której zamknięta zostanie załoga.

Nie miałem wątpliwości, że chciałbym pracować w warunkach tak realistycznych jak to możliwie. Na planie moich dokumentów, gdy wchodzę do domu bohaterów, wszystko oddycha prawdą. I takie samo uczucie chciałem mieć na planie „Orła”. Chciałem zobaczyć wszystko to, co widziała załoga, widzieć to, co oni mieli przed sobą na wyciągnięcie ręki. Gdy wszedłem do naszego, odwzorowanego z niesamowitą precyzją okrętu, miałem wrażenie, jakbym przeniósł się w czasie. Niemal widziałem marynarzy, co robią, gdzie siedzą, jaki mają zakres ruchu. Było bardzo ciasno, początkowo uderzałem głową o różne elementy okrętu i zrozumiałem, dlaczego marynarze na pokładzie często mieli na głowach czapki, a pod nimi berety – żeby nie nabijać sobie guzów. Aktorzy też potrzebowali czasu, żeby się nauczyć poruszać po przedziałach, wręcz uczyli się chodzić. Ale te warunki, choć chwilami trudne, pomagały wczuć się im w atmosferę, jaka panowała na Orle. Generalnie jestem zdania, że scenografia powinna utrudniać, a nie ułatwiać robienie filmu! Jestem ogromnie wdzięczny Marcelinie Początek- Kunikowskiej za poświęcenie i odwagę włożone w budowę tak trudnej scenografii. Dodam, że jest w tym filmie bardzo ważny trzeci bohater – obok Orła i załogi – dźwięk. Myślę, że najlepiej o tej pracy, nowych doświadczeniach powiedzą Radek Ochnio i tajemniczy twórca muzyki – Tumult. W filmie dokumentalnym najważniejszą i najbardziej twórczą, czasochłonną pracą jest montaż, tak też było w przypadku Orła, gdzie w tej montażowej sztolni fantastycznie sprawdzili się Piotr Wójcik i Bartek Piasecki. Czapki z głów, panowie!

W jaki sposób kompletował Pan obsadę filmu, czyli załogę Orła?

Do głównych ról nie robiłem castingu ani zdjęć próbnych, uważam wręcz, że szkodzi to późniejszej współpracy między reżyserem a aktorami. Wybierając obsadę Orła, nie patrzyłem na umiejętności aktorów, bo wiedziałem na co ich stać, przecież już w wielu filmach udowodnili, jaki mają potencjał. Chciałem w trakcie pierwszych rozmów poznać ich lepiej, zobaczyć, co mają w środku i sprawdzić, która postać może być im bliska. Na podstawie zdjęć i materiałów, do których dotarłem, miałem wyobrażenie o bohaterach i to był mój punkt wyjścia.

Czasem zaskoczył Pan aktorów swoimi decyzjami – gdy spotkał się pan z Tomaszem Ziętkiem i Tomaszem Schuchardtem, ten pierwszy był przekonany, że zagra majtka, nie kapitana. Jak to właściwie było z wyborem kapitana i jego załogi?

Jan Grudziński był drobny, introwertyczny, miał ksywę „Panienka”, ale nie, ze względu to, że nie miał charakteru dowódcy, twardziela. Budował autorytet w inny sposób, przydomek dostał ze względu na subtelną urodę i pozorną niedostępność. W „Szumie młodości” jego kolega pisze zresztą, że w sytuacjach granicznych, ostatecznych, Grudziński działał odważnie i szybko, był silny, ale i delikatny. Po obejrzeniu jego zdjęć, nabrałem ostatecznej pewności, że Tomek jest moim kapitanem Grudzińskim. Z kolei Schuchardt zagrał Floriana Roszaka, pierwszego mechanika – szarą eminencję. Na dobrą sprawę taki oficer jest ważniejszy od kapitana, bo odpowiada za silniki, czyli serce okrętu. Jak one nie działały, ginęła załoga. Zresztą załoga zajmująca się silnikami i mechaniką okrętu to była oddzielna kasta, Schuchardt pasował do moich wyobrażeń Roszaka, który zresztą miał ksywę „Trzonek”, bo był mocny i twardy, to też się zgadzało.

Tak samo było z Filipem Pławiakiem – tak właśnie widziałem w głowie Jerzego Sosnowskiego. Podporucznik był delikatny, grał na skrzypcach, aż trudno uwierzyć, że okręt i morze były jego żywiołem. Najtrudniej szło mi obsadzenie porucznika Andrzeja Piaseckiego, na którego marynarze mówili „Pablo” – ze względu na jego urodę. Trudno było mi znaleźć trzydziestoletniego aktora w typie zrównoważonego południowca, zresztą intuicja prowadziła mnie gdzie indziej. Piasecki miał rodzinę, dziecko, co stawiało go w zupełnie innej sytuacji. Jego funkcja na pokładzie – jak wyjaśnili mi doświadczeni komandorzy – polegała przede wszystkim na utrzymaniu morale wśród załogi. Pierwszy oficer miał za zadanie tworzyć dobrą atmosferę, dbać o marynarzy. Znając Mateusza i to, jaką ma w sobie wrażliwość, czułość, bardzo do tej postaci pasował. Tu dodam, że „Pablo” nie tylko dbał o załogę i był przez nią uwielbiany, był też bardzo racjonalnie myślącym oficerem – to on zorganizował ucieczkę z Tallina.

Do roli Mariana Mokrskiego, wszechstronnie uzdolnionego, genialnego nawigatora o arystokratycznym pochodzeniu, wybrałem Antka Pawlickiego, którego znałem z mojego poprzedniego filmu – „Jeszcze nie wieczór”. Antek od razu poczuł tego bohatera.

Ciekawą drogę na pokład okrętu miał Adam Woronowicz. Gdy powiedziałem mu, że będę realizować Orła, poprosił o scenariusz i chociaż mówiłem mu, że nie może zagrać, bo jest zwyczajnie za wysoki, to nie dał za wygraną. Już następnego dnia po lekturze tekstu z samego rana zadzwonił i powiedział, że on zagra w tym filmie i wie, jak się zmieścić na pokładzie Orła – obetnie sobie stopy. Ujął mnie swoją determinacją i wpadłem na pomysł, żeby zagrał radiooficera, który przecież cały czas siedzi w swojej kanciapie, praktycznie nie wstaje, a nawet jak będzie musiał wstać, to coś na to jedno ujęcie wymyślimy. I w ten sposób zaokrętowałem też Adama. Co do załoganta Klopsa – o nim dowiedziałem się z dzienniko-pamiętnika Sosnowskiego, po chwili poszukiwań wybór padł na Rafała Zawieruchę, który jako Klops jest trochę z innego świata. Podsumowując: nawet przy fabułach myślę jak dokumentalista – bardziej interesuje mnie człowiek niż jego funkcja, a w tym przypadku – rola. Nie chciałem, żeby aktorzy odpowiadali sobie na tysiące pytań dotyczących postaci, z których zwykle składają rolę. Interesowało mnie, jak będą przeżywać sytuację, w której się znajdą, jak będą na nie reagować. Dlatego zależało mi na wiernym odtworzeniu warunków, jakie panowały na Orle – ciasnoty, zaduchu, trzęsącego się pokładu, umieszczonego na platformie, dźwięku, który jest przerażający, bo wielokrotnie spotęgowany i brzmi zupełnie inaczej niż na powierzchni. Praca jest zupełnie inna, gdy scenografia się rozsuwa, co chwilę jest przerwa, albo coś się zmienia, przestawia lub poprawia. W tym dusznym, zamkniętym, klaustrofobicznym wnętrzu czuje się „Orła” i, szczerze powiem, wtedy ma on w sobie coś magicznego. Coś co sprawia, że się go kocha.

W dalszych planach też pojawiają się ciekawi, wyraziści aktorzy.

Zależało mi na tym, żeby byli to piękni młodzi ludzie, bo to było niepowtarzalne pokolenie, ale też charakterystyczni, wyróżniający się i żeby widownia podczas seansu się nie pogubiła, kto jest kim. Tej części obsady szukałem inaczej – chciałem sprawdzić, czy aktorzy grający mniejsze role mogliby zostać marynarzami, mieć cechy „wilka morskiego”. Po zakończeniu zdjęć rozmawiałem z nimi i mówili, że przeżyli coś niezwykłego, a jednocześnie intensywnego. Widziałem, ile pracy włożyli, też dzięki temu nawet postacie z 2 czy 3 planu są zauważalne i wyraziste.

Nad tym wszystkim czuwali producenci: Anna Bławut-Mazurkiewicz i Bartłomiej Gliński.

Wykonali gigantyczną pracę! Zrobili wiele rzeczy, których w Polsce się nie robiło, musieli się ich uczyć w biegu, byli trochę jak kamikadze. Nie dość, że dokonali niemożliwego, to jeszcze mnie oszukiwali – choć z dobrych pobudek – nie mówili za wiele o trudnościach, na jakie się natykali, żeby mi nie dokładać stresu. Skąd się wzięła ich odwaga? Z dystansu widzę i z niedowierzania innych, że to się nie może udać, bo filmów historycznych, wojennych nie potrafimy robić, potrafią to tylko Amerykanie i nic nie przebije kultowego „Das Boota”. Ania i Bartek udowodnili, że potrafimy i na pewno nie gorzej.

Takiego filmu wojennego w Polsce nie było.

Był „Orzeł” Buczkowskiego, który opowiada o „bałtyckiej epopei” okrętu, nasz film jest o ostatnim patrolu, nie jest to remake jak wiele osób myśli. Podstawowa różnica polega również na tym, że tamten film był tylko zainspirowany historią „Orła”, fabuła i bohaterowie ocierali się o prawdziwe postacie i wydarzenia. Zresztą w latach 50. sytuacja polityczna była inna i nie można było opowiedzieć prawdy o Orle – u nas są same sprawdzone fakty, mocne hipotezy, jest również odrobinę miejsca na wyobraźnię. Ale przede wszystkim czuliśmy ciężar, odpowiedzialność, że opowiadamy o prawdziwych osobach, że ważny jest szacunek dla nich, dla ich poświęcenia.

Orzeł walczył z wrogiem na ważnym froncie II wojny światowej. Ale w Pana filmie nie są nim tylko okręty hitlerowskich Niemiec, pokazuje Pan konflikt z innej perspektywy.

Generalnie wróg załogi Orła tkwi w nich samych, w ich głowach. Pokazywanie starcia, walk ma w sobie oczywistą atrakcyjność. Bohaterstwo czy heroizm jest dla mnie wtedy, gdy załoga w ciszy walczy ze swoim strachem. Są w zatopionej w wodzie puszce, mają radio, z którego dowiadują się, że hitlerowskie Niemcy i stalinowska Rosja, chcą ich kraj unicestwić. Było to pokolenie wychowane w kulcie Piłsudskiego, ich miłość do ojczyzny trudno sobie dziś wyobrazić. Oni bez wahania oddawali życie, tak bardzo chcieli dopaść wroga. Walczyli do końca, nawet w sytuacji, kiedy wydawało się, że nie ma to sensu.

Jednocześnie chciałem opowiedzieć też o ich tęsknocie, o okrucieństwie wojny. O młodych ludziach, z których część nawet nie zdążyła się zakochać, czy nie pożegnała się z matką. Nie doświadczyli jeszcze życia, a już musieli je oddać, żeby inni mogli je zachować i dzisiaj w spokoju żyć. Czy nie przypomina to w jakimś sensie sytuacji, która dzieje się tuż obok nas?

Załoga Orła walczy do końca.

Tak. W historii Polski porażka kojarzy się z klęską, a dla mnie „Orzeł. Ostatni Patrol” to film o zwycięstwie. Powtórzę: marynarze „Orła” to dla mnie najwięksi herosi. Wygrali ze sobą, z własnym ograniczeniami.

Po obejrzeniu Pańskich dokumentów oraz „Orła. Ostatniego patrolu” można postawić hipotezę, że główny temat, jaki Pana interesuje to człowiek w kryzysie, w jakiegoś rodzaju mroku.

Chyba się od tego nie uwolnię. Moje filmy rzeczywiście idą zwykle w mroczne miejsca, ale zawsze szukam w nich światła. I je znajduję.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij:

Reklama

Najczęściej czytane

Przeczytaj więcej
Powiązane

„Perfect Days” – Oda do codzienności w reżyserii Wima Wendersa w Cinema Lumiere. Wygraj bilety

Filmowa podróż przez prostotę i piękno życia zawsze przyciąga...

„Anatomia upadku”: Mistrzowski thriller w Kinie konesera (wygraj bilety)

W Cinema Lumiere, w cyklu Kino Konesera, już niebawem...

Między nami szlachcicami: „Bękart” w Cinema Lumiere (wygraj bilety)

"Bękart" to najnowsza produkcja reżysera Nikolaja Arcela, z Madsem...

W kinie nadchodzi „Przesilenie zimowe”. Wygraj bilety

We wtorek, 19 marca w cyklu Kino Konesera w...