Od soboty, 24 lutego na deskach Teatru Dramatycznego w Białymstoku im. A. Węgierki – „Zemsta”. O nowej realizacji z reżyserem spektaklu – Henrykiem Talarem rozmawiał Konrad Szczebiot.

Jakie założenia przyświecały Panu przy tworzeniu białostockiej „Zemsty”?

Dużo uwagi poświęciliśmy pierwszej wersji „Zemsty”, kiedy główne postaci to Baron, Kiełbik, Rublowa, Papkiewicz itd. Kiedy miała to być „komedia współczesna o wymowie artystycznej” (A. Fredro 1830 rok).

W 1828 roku Zofia Skarbkowa wniosła Fredrze w posagu połowę zamku w Odrzykoniu. Wtedy, przeglądając dawne akta, Fredro zapoznał się z burzliwą historią tego miejsca. Współwłaściciele, sąsiedzi Skotnicki i Firlej kłócili się, procesowali, bili o wszystko. Drobna rzecz – małżeństwo wojewodzica Piotra Firleja i kasztelanki Zofii Skotnickiej zamieniło bójkę w sielankę.

I tak śledząc kolejne wersje tej komedii, próbujemy zrozumieć – dlaczego? Dlaczego, tak nie do rozerwania jest ta „przyfastrygowana” od wieków do naszej codzienności przyjemność upokarzania bliźniego. A przecież pamiętamy i wiemy, stale powtarzamy, że prymitywna głupota, zacietrzewienie to najprostsza droga do degeneracji społecznej. Do kolejnego, bolesnego upadku. To niedostrzeganie niczego poza czubkiem własnego buta, przemieszane z frustracją, niechęcią, niezrozumiałą wrogością wydaje się być wyznaczanym co pewien czas (przez kogo?)… kierunkiem.

„Może dopiero kiedy ów czerep rubaszny stanie się muzealnym zabytkiem (…) przemówi dusza anielska artysty Fredy” (Tadeusz Boy-Żeleński 1924 rok).

Chcemy w tym spektaklu wykonać też niemożliwe. Zrozumieć i choć trochę polubić to nasze piekiełko, mimo że coraz bardziej uwiera nas słowo „wysłuchać”. Dochodzi do tego, że z oficjalnego okienka rzucane jest już ratunkowe koło, hasło „spór tak, wojna nie”.

Nasi bohaterowie, nadęci i niezbyt mądrzy, wzbudzają zapewne nie tylko ironiczny uśmiech. Może także politowanie. Przyjmiemy każdą reakcję ze zrozumieniem, bo to przecież NASZA głupota, NASZE zacietrzewienie. Niechęć i nienawiść też jest NASZA. Prawdę mówiąc poszliśmy dalej… modlimy się o współczucie dla samego siebie. I wyszło nam, że jednostka, która żyjąc w tym piekiełku szanuje to miejsce, próbuje zrozumieć współziomków, prosi o wzajemne utożsamienie się – ta jednostka gotowa jest zapłacić wysoką cenę. Mądrze i z wielkim talentem pokazuje to rozdarcie Arleta Godziszewska w roli Papkina. Pojawia się i w kulturze sarmackiej i dzisiaj ta sama konieczność mówienia o praworządności.

Te same persony stawiane są ponad prawem, a prawo stanowione jest pod te persony. Jedna, dwie kłótnie to nie jest jeszcze nieszczęście, ale proszę pomyśleć, co się stanie, jeśli nasze piekiełko przepełni się Cześnikami i Rejentami. A murem okaże się być wszystko – to może być poważny problem. Na razie jesteśmy na etapie indywidualnego plucia na siebie Barona i Kiełbika. Ale problem idzie głębiej. To już nie jest tylko spór o prawo murowania lub nie. Dochodzi do tego zwykła ludzka zawiść, wzajemna niechęć, potrzeba zemsty pobudzona z braku tolerancji wobec inności sąsiada. A dodając do tego brak umiejętności słuchania, to razem powoduje niemożność prowadzenia jakiegokolwiek dialogu. Absurdalność (a może nie) dzisiejszej zemsty polega na tym, że mamy odczucia, że mur ożył. Granica parceluje każdą przestrzeń. Wdziera się w środek ludzkiej ciżby. Bitwa może być zaraz, może być wszędzie. O cokolwiek. Na gwałt szukamy u Aleksandra hr. Fredry pocieszenia, że ten stan ciągłej mentalnej szarpanki, to nie fundament naszej kultury. To nie jest pomnik narodowej tożsamości.

Co skłoniło Pana do wdrożenia pomysłu, by w tej inscenizacji większość ról męskich zagrały
kobiety? 

Zwykle kobiety w teatrze mają zadanie „partnersko-służebne” wobec wiodących ról męskich, Zdarza się, ale rzadko, że dane jest im unieść rolę męską. I zawsze były to aktorskie sukcesy, czasem artystyczne objawienia. My także pracujemy z nadzieją, że przy tak określonej obsadzie uda się zyskać kreacje niespodziewane, zaskakujące w dorobku każdej z artystek. Ja jestem przekonany, wytrawny białostocki widz wysłuchawszy i obejrzawszy panie w „Zemście” z satysfakcją będzie mógł powiedzieć: „ależ mamy wspaniałe aktorki”.

Do premiery jeszcze trochę, więc delikatnie zasugeruję, że mogą to być prawdziwe aktorskie perełki. A młodzi i Klara i Wacław to moja wielka nadzieja na przyszłość i satysfakcja pracy dzisiaj. Dochodzenie do efektu (za tydzień premiera) nie jest łatwe. W tym wypadku nie wystarczy nauczyć się tekstu i zagrać. Trzeba cały swój wewnętrzny i zewnętrzny świat łącznie z arcydziełem Fredry „przepuścić” przez swój osobisty instrument, który posiada każdy utalentowany człowiek… I stało się, na jednej z prób wyrwało mi się „ faceci by tak nie zagrali”. Oczywiście ten pomysł spełnić się może wyłącznie w byciu zespołowym. Gdyby (nie daj Bóg) w tym skakaniu powyżej swoich możliwości ktokolwiek chciał pod poprzeczką, zawali się cała figura.

Aleksander Fredro jest do dziś najczęściej wystawianym polskim dramatopisarzem. Jednym z powodów jest niezmienność natury ludzkiej, którą tak wspaniale w swoich komediach odwzorował. Wydaje mi się, że trzeba czegoś więcej, by od ponad stu lat utrzymać się na „szczycie teatralnej listy przebojów”. Jest Pan wybitnym i doświadczonym artystą teatru. Co, według Pana, powoduje, że twórczość Fredry jest popularna i aktualna teatralnie w każdym możliwym czasie?

W moim odczuciu trudność jest jedna. Fredro jest arcymistrzem wiersza. Nie w sprawności technicznej, a w talencie zapisana jest partytura i albo wyśpiewa się ją bez fałszu, albo lepiej do tego nie podchodzić.

Dodatkowym smaczkiem estetycznym jest kontrastowanie pięknego wiersza z bylejakością przedstawianej sprawy. Wzorcowo wykonuje to na przykład Krystyna Kacprowicz-Sokołowska w roli Rejenta (Kiełbika). W tej pracy jesteśmy jak najdalej od bylejakości, „beknięcia” ulicznego, serialowości. Akcent kładziemy na dobry aktorski fach, może będziemy obiektem drwin, że to „stara szkoła”. Niech tam, ale dobra szkoła.

Jesteśmy już po pięćdziesiątej próbie i kiedy słyszę jak moi aktorzy „mówią Fredrę” – przypominają mi się najlepsze interpretacje. W sposób satysfakcjonujący wszyscy podłączają do wielkości Autora swój talent i swoje myślenie.

Co powoduje, że mówienie Fredry jest aktorsko tak trudne? Przecież był on bardzo blisko związany z teatrem swoich czasów. Większość ze stworzonych przez niego postaci powstała z myślą o konkretnych aktorach lwowskiego teatru. Bardzo dobrze wiedział, co się sprawdzi na scenie, a co może być trudne do wypowiedzenia i pokazania. Uczestniczył w przygotowaniach prapremier. Więc wydaje się, że jest to materiał wymarzony do grania. Te postacie są krwiste, wyraziste, można się w nich popisać aktorskim kunsztem…

Proszę zauważyć, że powiedział pan „do grania”, a ja czuję, że Fredro daje szansę „bycia”. Oczywiście „być” w arcydziele mogą tylko ci, którzy posiadają swój „osobisty stempel artystyczny”, którzy mają prawo wypowiadać się we własnym imieniu, którzy poprzez tekst przekazują swoją prawdę.

Fredro wydaje się być papierkiem lakmusowym artystycznej wagi wykonawcy. Jeżeli praca jaką wykonałeś nie tylko w ciągu tych pięćdziesięciu prób, ale dochodzi do tego jeszcze „praca domowa”, jeżeli zrobiłeś to rzetelnie i na maksymalną miarę swojego talentu, na pewno na premierze się nie zarumienisz. Jestem aktorem z prowincji, w dobrym tego słowa znaczeniu, wiem co to znaczy słuchać i podglądać. Wiem także, że w dalszym ciągu na tak zwanej prowincji jest wielu wspaniałych aktorów. Może trochę dłużej czeka się tu na odkrycie.

Na zdj. Henryk Talar, fot. Urszula Bondaruk, Teatr Dramatyczny

Henryk Talar reżyseruje „Zemstę”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj