Reklama

W 190 dni dookoła świata. Las Blondynas przed kolejną wyprawą… do Suwałk

Data:

- Reklama -

Nasza podróż dookoła świata – marzenie, które się ziściło, niedawno dobiegła końca. Nadszedł więc czas wielkich podsumowań i refleksji.

W dokładnie 190 dni udało nam się okrążyć glob! Podróżując samolotami, awionetkami, lokalnymi busami, wynajętym autem, autostopem, rikszami, skuterem, rowerem, promem, pociągami, a nawet konno czy na grzbiecie słonia, udało nam się przemierzyć trasę 64 952 kilometrów. Niesamowite, ile wspaniałych miejsc stało się scenerią naszych wojaży, jak wielu cudownych, pomocnych ludzi odgrywało role pierwszoplanowe w naszym podróżniczym życiu – o tym wszystkim poniżej.

Na początku było marzenie, wątły plan, chęć zdobywania świata, którą podzielałyśmy z innymi żądnymi przygody ludźmi. My szłyśmy w zaparte, twardo obstając przy realizacji naszych postanowień, nieustannie obalając mit „to przecież niemożliwe” albo „to wszystko zbyt dużo kosztuje”. Planowałyśmy wyprawę ponad dwa lata, w ciągu których zmagałyśmy się ze studiami, a także finansowymi wzlotami i upadkami, kompletując sumiennie zawartość 60-litrowego plecaka. Ostatnie miesiące przed wylotem spędziłyśmy ciężko pracując na sukces, w międzyczasie w każdej wolnej chwili dopinając każdy szczegół na ostatni guzik. Dzięki nieustannej mobilizacji i dążeniu do celu udało nam się skompletować i zakupić wszystkie potrzebne rzeczy. Musiałyśmy kupić nowe, wygodne plecaki, które miały stać się naszym nowym domem na plecach na następne pół roku. Do tego wygodna i funkcjonalna odzież i obuwie. W międzyczasie poszerzałyśmy również naszą wiedzę, śledząc strony internetowe, blogi, czytając czasopisma i książki podróżnicze. Przygód napotkałyśmy co nie miara, ale dzięki wcześniejszym przygotowaniom, wychodziłyśmy nawet z najcięższych opresji zwycięsko.

Należy również wspomnieć o napotkanych na naszej drodze ludziach – zarówno tych mniej, jak i bardziej przypadkowych. Większość z nich stała się naszymi przyjaciółmi – jak na przykład Frayank z Wenezueli, z którym to spotkałyśmy się przez przypadek. Wraz ze swoją rodziną zaprosił nas do swojego domu, mówiąc u progu „mi casa es tu casa” (z hiszp. „Mój dom jest twoim domem”). Pominąć nie można także szalonej Fernandy z Bogoty (Kolumbia), która w przeciągu trzech dni pokazała nam stolicę z innej, mniej komercyjnej strony. To u jej boku przeżyłyśmy sławne, kolumbijskie imprezy, na których tańczy się aż do świtu, nawet jeśli oznaczać ma to publiczne wystąpienie na scenie (co i nam się zdarzyło na koncercie portugalskiego zespołu Buraka Som Systema)! Nie sposób wymienić nawet wszystkich couchsurferów, którzy otworzyli przed nami nie tylko drzwi swoich domów, ale przede wszystkim serca. W indonezyjskiej Yogyakarcie na przykład, dzięki Denisowi miałyśmy okazję trafić na lokalny festyn i wziąć udział w ichniej grze, której zasady znane są tylko tubylcom! A z kolei spotkany przez nas w Tajlandii kolega, Champak, pomógł nam w zakupie biletów na indyjskie pociągi, dotrzymując nam doborowo towarzystwa w Bangalore (Indie)!

Nie obyło się także bez kryzysów – i na początku nasuwa się historia mrożąca krew w żyłach, koszmar, którego obawia się każdy podróżny. Kradzież dokumentów. Niestety w peruwiańskiej miejscowości Mancora i my zostałyśmy obrabowane – na plaży w ciągu dnia młody chłopak wyrwał nam torbę, w której znajdował się jeden z paszportów. Szczęściem w nieszczęściu był polski konsul w Limie – pan Latoszek, który ze zrozumieniem wysłuchał naszej historii i wydał dokument w ciągu 3 dni roboczych! Nierzadko doskwierały nam choroby, a to spowodowane wysokością (w Huaraz, Peru, znajdowałyśmy się powyżej 4500 metrów n.p.m), a dużymi amplitudami temperatur, zimnem czy brakiem ciepłej wody przy okrutnych mrozach. Zawsze jednak wychodziłyśmy cało z opresji, nie dając się pogodzie. Mile wspominać będziemy na przykład wizytę w malezyjskim szpitalu w Melace, kiedy to już od progu powitała nas grupa pielęgniarzy i lekarzy. Opuchnięta stopa Marty została szybko, w miłych i przyjaznych warunkach wyleczona.

„Tego, co widziałyście, nikt Wam nie odbierze”- zgadzamy się z tym stwierdzeniem całkowicie. Do końca życia nie zapomnimy poranka w hamaku w samym centrum dżungli (Park Narodowy Canaima, Wenezuela czy Tayrona Park, Kolumbia), lazurowych Lagun Llanganuco (Huaraz, Peru), dwudniowego zdobywania Machu Picchu piechotą, wybrzeża Chile, które przemierzyłyśmy autostopem, balijskiego ruchu drogowego z perspektywy kierującego skuterem, raf koralowych na Wyspie Tioman (Malezja), spływu Deltą Mekongu w wietnamskich kapeluszach, czy ścisku i insektów w indyjskich pociągach. To niewielki pierwiastek tego, co przeżyłyśmy. Opowiadać mogłybyśmy godzinami – o każdej porze dnia i nocy! Na wypadek, gdyby ten artykuł Państwu nie wystarczył, zapraszamy serdecznie na wystawę naszych zdjęć oraz spotkanie podróżnicze w Galerii Plaza w Suwałkach, które odbędzie się niebawem, bo w sobotę – 17 listopada o godz. 18.00. Więcej w KALENDARZU.

Zakończymy refleksyjnie, cytatem Ryszarda Kapuścińskiego, którego synteza podróżowania wydaje nam się idealnym podsumowaniem: „Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy wyruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażanie podróżą i jest to rodzaj choroby nieuleczalnej”.

Pozdrawiamy Was wszystkich i do zobaczenia w Niebywałych Suwałkach!!!!

Las Blondynas, czyli Marta, Ania i Ola

P.S. Na zakończenie chciałybyśmy podziękować serdecznie wszystkim osobom, które przyczyniły się do sukcesu naszej wyprawy – przede wszystkim naszym rodzinom, znajomym, Glogerom, innym podróżnikom, Burmistrzowi Miasta Łowicza, panu Krzysztofowi Janowi Kalińskiemu oraz Wydziałowi Promocji Urzędu Miasta w Łowiczu za Wasze nieustanne wsparcie, patronaty oraz miłe słowa. Jesteśmy bardzo wdzięczne!

Fot. Las Blondynas

Jednym z patronów medialnych wyprawy był portal „Niebywałe Suwałki”.

2 KOMENTARZE

  1. spotkanie było niesamowite – dwie godziny siedziałam rozdziawiona – ileż bym dała by wybrać się kiedyś w taką podróż – dziękuję dziewczynom bardzo, to był wspaniały wieczór

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij:

Reklama

Najczęściej czytane

Przeczytaj więcej
Powiązane

Prezydent Suwałk na sesji: W naszym położeniu – lepsza ewakuacja niż schrony

Podczas sesji Rady Miejskiej w środę, 27 marca, temat...

Wielkanoc na kartce. Sięgamy do archiwum pocztówek

Pocztówki wielkanocne to fragment historii pocztowej, bogatej w kreatywność,...

„Perfect Days” – Oda do codzienności w reżyserii Wima Wendersa w Cinema Lumiere. Wygraj bilety

Filmowa podróż przez prostotę i piękno życia zawsze przyciąga...

Zmarnowana Wielkanoc. Sprawdź, jak świętować bez wyrzucania jedzenia do kosza

Święta to czas spotkań z bliskimi, suto zastawianego stołu...