Czasami wszystko dzieje się zbyt szybko. Bywa, że poranek rozpoczynamy od myśli, że musimy jeszcze coś zrobić, coś poprawić, coś zmienić. Gdzieś pomiędzy kolejnym zadaniem a niekończącą się listą rzeczy do osiągnięcia pojawia się dziwne uczucie, jakby to nigdy nie miało końca. Jakby nie istniała żadna meta. Myśli wirują, a zamiast satysfakcji z tego, co już jest, pojawia się poczucie, że zawsze można więcej, lepiej. Tylko gdzie jest w tym wszystkim miejsce na oddech?
Może właśnie dlatego tak trudno się zatrzymać. W głowie dźwięczą wszystkie te słowa o samorozwoju, o pracy nad sobą, o konieczności stawania się lepszym. Każdy kolejny kurs, kolejne ćwiczenie, kolejna metoda obiecuje więcej. Ale co, jeśli ten wyścig wcale nie prowadzi tam, gdzie miał prowadzić. Jeśli w pogoni za rozwojem zgubiło się coś znacznie cenniejszego – siebie.
Syndrom wiecznej naprawy – dlaczego ciągle wydaje się, że coś jest nie tak?
Na początku wszystko wydaje się obiecujące. Jest poczucie kontroli. Nowa książka, warsztaty, terapia. Pojawiają się pierwsze efekty, coś się zmienia. Przez chwilę jest lepiej. Potem jednak wraca znajome uczucie – jeszcze nie wszystko. Jeszcze coś trzeba poprawić, jeszcze jedna metoda do wypróbowania, jeszcze jedna teoria, która na pewno coś zmieni.
I tak niepostrzeżenie rozwój staje się pogonią. Zamiast wsparcia daje niepokój. Zamiast przynosić ulgę wciąga w spiralę niekończącej się pracy nad sobą. A co, jeśli nie trzeba już szukać. Jeśli ta wersja siebie, którą się jest, nie wymaga ciągłego poprawiania? Czy można zatrzymać się i nie czuć przy tym wyrzutów sumienia?
A może właśnie w tym tkwi sedno problemu – rozwój, który miał dodawać siły, zamienia się w ciężar. Zamiast pozwalać oddychać, coraz mocniej ściska za gardło. Staje się wyścigiem, którego nie sposób wygrać, bo linia mety zawsze przesuwa się dalej. Czas przestać poprawiać siebie i zobaczyć, co się stanie, gdy na chwilę odpuści się ten nieustanny pojedynek.
To nie oznacza stagnacji. Nie oznacza rezygnacji. to pierwszy raz, kiedy można zobaczyć, że nie trzeba ciągle gonić, żeby być wartościowym. dopiero wtedy pojawi się przestrzeń, żeby naprawdę dostrzec, co już jest wystarczające. prawdziwa zmiana nie polega na tym, żeby dodawać kolejne warstwy, ale na tym, żeby zdjąć to, co stało się zbędnym ciężarem.
Przerost teorii nad praktyką
Łatwo wpaść w myślenie, że im więcej się wie, tym bliżej do prawdziwej zmiany. Że wystarczy przyswoić odpowiednią teorię, przeczytać mądrą książkę, posłuchać podcastu i… wszystko nagle zacznie działać. Tylko że to nie działa. Można godzinami analizować swoje emocje, ale nadal nie wiedzieć, jak o nich mówić. Można znać wszystkie strategie stawiania granic, a mimo to wciąż mieć trudność z odmawianiem. Można czytać o pewności siebie, ale nadal spuszczać wzrok, gdy trzeba się odezwać.
Teoria daje poczucie, że coś się robi. To bezpieczna strefa. Pozwala planować, przewidywać, przygotowywać się na każdą ewentualność. Jednak bez praktyki zostaje tylko w głowie. Zmiana zaczyna się w momencie, gdy przestaje się układać idealny plan i po prostu robi pierwszy krok. Nie trzeba spektakularnych przełomów. Nie chodzi o to, żeby od razu stać się inną osobą. Czasami wystarczy po raz pierwszy powiedzieć „nie” i nie tłumaczyć się z tego. Pierwszy raz nie poprawiać siebie na siłę. Pierwszy raz zrobić coś nieperfekcyjnie, ale w końcu to zrobić.
Czekanie na idealny moment nie ma sensu. Gotowość nigdy nie przyjdzie sama. To działanie sprawia, że człowiek staje się gotowy – nie na odwrót. A wiedza? Powinna być wsparciem, a nie wymówką, żeby ciągle czekać na lepszy czas.
Zmęczenie rozwojem – jak rozpoznać, że Twój mózg mówi: „DOŚĆ”?
Zdarza się, że wystarczy jedno spojrzenie na półkę z książkami i robi się słabo. Te wszystkie poradniki, niedokończone kursy, ćwiczenia, które miały „zmienić wszystko”. Teraz wydają się jedynie ciężarem. Coś, co kiedyś ekscytowało, zaczyna męczyć samą myślą.
Mózg wysyła sygnały. Słowa nie zostają w głowie, myśli się rozjeżdżają, trudniej skupić się na tym, co jeszcze niedawno wydawało się ważne. Coraz trudniej przyswajać nowe informacje, a każda kolejna zdobycz wywołuje raczej zmęczenie niż ciekawość. Do tego dochodzi ciało. Napięcie w karku, ból głowy, zmęczenie, które nie mija nawet po odpoczynku. Sen przerywany natłokiem myśli, a w ciągu dnia wrażenie, że wszystko jest jakby przytłumione.
Paradoks? Im bardziej próbujesz „coś z tym zrobić”, tym bardziej się męczysz. Być może wcale nie chodzi o kolejne działanie, ale o to, żeby w końcu odpuścić. Dać sobie prawo do tego, żeby na chwilę przestać. Nie analizować. Nie planować. Nie zastanawiać się, co jeszcze można poprawić. Mózg, tak jak ciało, ma swoje granice. Jeśli od dawna podsuwa sygnały, że potrzebuje przerwy, może warto go posłuchać. I zobaczyć, co się stanie, gdy po prostu na chwilę przestaniesz.