Po wakacyjnej przerwie powróciło Suwalskie Ucho Muzyczne; można by rzecz zaczyna się jego siódmy sezon. W sobotę, 27 września, w Piwiarni Warka (Na Starówce) wystąpił zespół Cuba de Zoo. Ostródzkie trio stanowi – obok wspaniałych Pustek – żywy przykład tego, że formacja wywodząca się z niezbyt dużego ośrodka może zrobić sporą karierę.
Autor: Wojciech Otłowski
Oczywiście dużo pomogła radiowa „Trójka”, ale powiedźmy sobie wprost – jej dziennikarze przeważnie byle kogo nie promują. Inna sprawa, iż w sobotę okazało się, że w Suwałkach jeno promil ludzi słucha Programu Trzeciego Polskiego Radia. Skąd ta dziwaczna konkluzja? No cóż, przykro o tym pisać, ale w grodzie nad Czarną Hańczą koncert Cuba de Zoo zdołał zainteresować tylko… dwadzieścia parę osób.
Muzycy wyszli jednak na scenę. Oczywiście między utworami nie szczędzili sobie sarkastycznych komentarzy, dotyczących m.in. szczelnie wypełnionych bocznych i tylnych sektorów. Nie przeszkodziło im to jednak w żaden sposób w zagraniu bardzo dobrego koncertu. Cuba de Zoo potwierdza na scenie cechy znane z nagrań studyjnych. Zwracają uwagę bardzo dobre wokale, nie tylko frontmana i gitarzysty – Kuby Podolskiego, ale także basisty – Adama Goniszewskiego. Rzecz jasna obaj panowie doskonale radzili sobie ze swoimi instrumentami. Najbardziej sprawnym instrumentalistą wydaje się jednak być perkusista Przemek Nagadowski.
Najważniejsze, że trio stanowi zwarty kolektyw generujący bardzo fajną muzę. Cuba de Zoo zalicza się powszechnie do nurtu indie i niech tak będzie. Ciekawe jednak, że muzyków ciągnie repertuarowo w stronę komercyjnego rocka progresywnego. Usłyszeliśmy bowiem dwa covery: „Another brick in the wall” (jako większa „wstawka”) oraz parokrotnie wywoływaną przez publiczność „Noc komety”. W tym miejscu na wszelki wypadek zaznaczmy jednak, iż to „cover coverowaty” – ponad trzydzieści lat temu Budka Suflera przerobiła utwór zachodnioniemieckiej (inaczej mówiąc RFN-owskiej) grupy Eloy. Usłyszeliśmy oczywiście autorskie utwory Cuba de Zoo z „Czarnym autem”, „Trucizną”, „Aqua da Vita” na czele. Na koniec zespół wykonał bardzo sympatyczny gest – cała nieliczna publiczność została zaproszona na scenę w celu wykonania wspólnej fotografii.
Kuba Podolski podkreślił ze sceny, że są zespołem niezmanierowanym (niezblazowanym) i że granie ciągle sprawia im przyjemność. No, spokojnie panowie, gracie z Cuba de Zoo li tylko cztery lata – choć wiem, że macie na koncie doświadczenia z innych grup – i wszystko przed Wami. Tak sobie przypomniałem historię pierwszej trasy koncertowej po USA innego trio, noszącego nazwę The Police. Zespół jeździł od klubu do klubu. Grał dla garstki widzów. Ponoć zdarzył się nawet taki występ, którego publiczność można było wyrazić liczbą… jednocyfrową. „Policjanci” mimo to – tak jak wczoraj w Suwałkach Cuba de Zoo – dawali z siebie wszystko i wnet zrobili wielką światową karierę. Po latach z rozczuleniem wspominali te czasy. Później, kiedy The Police wypełniało już stadiony, jego członkowie nie mogli na siebie patrzeć. Zatem życzę oczywiście tego, ażeby Cuba de Zoo wypełniał stadiony, ale nie zatracił przy tym przyjemności grania.
Chłopcy od Suwalskiego Ucha Muzycznego – czyli Marcin Siejda i Paweł „Fikou” Bydelski – mogli pójść na łatwiznę, zaprosić po raz kolejny jakąś wyleniałą gwiazdkę punkową i frekwencja by się zgadzała. Jednak zaryzykowali. I chwała im za to. Mam nadzieję, że nie zejdą z obranej drogi. A tym, którzy nie przybyli, powiem jedno – żałujcie.
Fot. Wojciech Otłowski – www.wojciech-otlowski.pl