#pandarade – cykl felietonów, myśli luźnych, komentarzy dotyczących rozmaitych tematów, kwestii aktualnych, wymagających uwagi na portalu „Niebywałe Suwałki”. Autor tekstów pozostanie anonimowy, ale na pytania i uwagi chętnie odpowie za naszym pośrednictwem: redakcja@niebywalesuwalki.pl
Daremne żale zwolnionej urzędniczki
Opinia publiczna staje murem za Anną Regucką, młodą, wykształconą osobą, która została dyscyplinarnie zwolniona przez suwalski Zarząd Dróg i Zieleni (więcej o tej sprawie przeczytać można w „Nowinach Suwalskich”; nr 11 z wtorku, 14 marca). Zwolniona urzędniczka wypowiedziała wojnę pleniącej się w mieście polityce zatrudnienia. Czy słusznie? A może to dyrektor ZDiZ, Tomasz Drejer ma rację?
W sportach zespołowych spotykamy się czasem z pojęciem „nie pasuje do koncepcji”. Znamy całe mnóstwo wybitnych piłkarzy, którzy nie odnaleźli się w danej drużynie czy w danym systemie gry. Bo zespół to więcej niż suma elementów. Zespół musi tworzyć spójną całość.
Popatrzmy na zasoby pani Anny Reguckiej. Posiada licencjat z finansów, zrobiła wiele szkoleń, robi magisterium. Fakt, że po zwolnieniu z pracy walczy o swoje, dowodzi, że jest przebojowa, ma własne zdanie, nie boi się postawić przełożonym oraz – co najistotniejsze – potrafi samodzielne myśleć.
Bądźmy szczerzy. Czy to są atrybuty godne suwalskiego urzędnika czy też w ogóle polskiego urzędnika? Nie wydaje mi się. Za mało w tym postawy roszczeniowej, traktowania ludzi z góry, „myślenia” i niekompetencji.
Tomasz Drejer jest jak selekcjoner reprezentacji polski. To selekcjoner dobiera graczy, bo to on ponosi konsekwencje. Jeśli jego zespół będzie słaby, selekcjoner najzwyczajniej w świecie wyleci ze stanowiska, zwolniony przez prezesa PZPN. Analogicznie: jeśli zespół ZDiZ pod wodzą Tomasza Drejera nie będzie funkcjonował, jak trzeba, pan Drejer wyleci, zwolniony przez prezydenta.
Nic nam do tego. Demokracja pośrednia właśnie na tym polega, że dajemy wolną rękę naszym przedstawicielom. Jeśli tylko działają w granicach prawa, wszystko im wolno. Powinniśmy się z tym pogodzić, bo takiego wyboru dokonaliśmy.
Jeśli racji nie ma Tomasz Drejer, pomylił się też prezydent Renkiewicz, a więc w błędzie byliśmy także my – którzy go wybraliśmy. I nawet jeśli faktycznie podjęliśmy błędną decyzję, to głupio byłoby przyznać się do błędu, prawda?
Trzymajmy się zatem wersji, że ZDiZ ma nowego selekcjonera, który pozbył się gracza, który nie pasował mu do koncepcji. A pani Regucka z całą pewnością nie pasuje do koncepcji. Jest wykształcona, pewna siebie, przebojowa, myśli samodzielnie. W urzędach tacy ludzie oznaczają same kłopoty.
Urzędnik – stan umysłu czy choroba?
Często narzekamy na urzędników (jakichkolwiek). Nie podoba nam się pretensjonalny ton, brak szacunku dla człowieka (de facto pracodawcy, bo to obywatel-petent płaci podatki, z których ów urzędnik jest utrzymywany), wszechobecna niekompetencja. Błędy łatwo wybaczyć, ale nie w sytuacji, gdy człowiek po drugiej stronie okienka jest bez serca.
Mój znajomy miał ostatnio przykrą styczność z suwalskim urzędem (mniejsza, z którym). Termin, w którym sprawa powinna być załatwiona, upłynął. Poczekał dzień, dwa… Upłynął niemal tydzień. W końcu zadzwonił. Okazało się, że wielce szanowny urząd zgubił (sic!) jakiś dokument wypełniony przez kolegę. Pani po drugiej stronie słuchawki obraca wszystko w żart: „Takie rzeczy się czasem zdarzają”. Żadnego przepraszam, żadnej empatii, żadnej myśli, że dla niego to mogła być sprawa życia i śmierci.
Znajomy, kiedy mi to opowiadał, nie krył oburzenia. Przez dłuższy czas pracował w Niemczech. Z rzadka, ale miewał kontakt z tamtejszymi urzędami. Nigdy żaden papier nie został zgubiony. Pewnego razu zabrakło jednego dokumentu. I co? Pani urzędniczka sama zadzwoniła. Miłym głosem wyjaśniła, o co chodzi oraz jak szybko i sprawnie można tę sprawę załatwić. Da się? Da się. Trzeba jednak chcieć.
Urzędnik to stan umysłu.
Mniemam, że i Ty spotykasz się z tą frazą od czasu do czasu. Niestety, to bardzo trafna diagnoza. Kiedy wstąpisz między wrony… Ta zasada działa w tym przypadku za każdym razem. Zdarzają się oczywiście sympatyczne osoby, które trafiają do urzędów. Zdarzają się też osoby kompetentne. Ale system polskiej administracji sprawia, że te osoby stają się częścią bezdusznej machiny. A idee mają konsekwencje. Zawsze. Jeśli machina jest bezduszna, nawet dobroduszny człowiek w pewnych sytuacjach musi postąpić bezdusznie. A potem znowu, znowu, i znowu…
Aż wyrasta nam urzędnik z krwi i kości. Ten stereotypowy, który ma zadziwiająco dużo wspólnego z rzeczywistością. To taki człowiek, który przekroczył granicę nieprzekraczalną – pokonał Styks. Nie w sensie dosłownym, chodzi o stanie się „umarłym” dla rynku pracy. Taki człowiek już nigdy nie będzie w stanie pracować w prywatnej gospodarce, gdzie szef wisi nad ramieniem, gdzie trzeba wyrabiać normy, gdzie za błędy się płaci, gdzie w razie słabych wyników firmy część załogi może zostać zwolniona.
Tak, urzędnik to nie tylko stan umysłu. To swego rodzaju „choroba”. W cudzysłowie, bo to żadna fizyczna przypadłość. Chodzi o efekt owego stanu umysłu. Taki człowiek staje się niezdolny do robienie czegoś sensownego i przydatnego. Albo będzie urzędnikiem do emerytury, albo będzie trzeba dać mu zasiłek, bo w żadnej pracy sobie nie poradzi. Dobrze oddaje to demotywator:
Wyciąć w pień?
Całą Polskę porusza sprawa drzew ścinanych dzięki tzw. lex Szyszko. Wielu ludzi ubolewa, widząc te wszystkie pnie. Wyobraźmy sobie teraz, co by było, gdyby w życie weszła nowa lex – pozwalając wyciąć w pień wszystkich niepotrzebnych urzędników. Z dnia na dzień można by się pozbyć osób niekompetentnych, traktujących obywateli z góry (często jak przestępcę), mówiących pozbawionym empatii pretensjonalnym tonem. A wtedy…
No właśnie, co wtedy? Co zrobimy z tymi wszystkimi ludźmi, skoro urzędnik to nie tylko stan umysłu, ale nawet „choroba”? Przecież nie poradzą sobie w gospodarce prywatnej, gdzie praca zaczyna się… od pracy, a nie od kawusi i pogaduch o niczym. Z dnia na dzień mielibyśmy armię nieuleczalnego bezrobocia. Trzeba by tym ludziom płacić specjalne zasiłki urzędnicze.
Tak, masz rację, to byłoby tańsze niż płacenie im za „pracę”. Pieniądz i tak wyrzucany jest błoto, ale dziś uprzykrzają uczciwym ludziom życie, a po wycięciu urzędników w pień przestaliby zawadzać.
Ale to zbytnie uproszczenie. Urzędnik to stan umysłu. Dziś nie tylko czuje się i uważa, że jest potrzebny. Dziś także ma siebie za kogoś więcej niż za tzw. zwykłego obywatela. Skoro ma nad nim kontrolę, skoro zarabia od niego więcej (w warunkach suwalskich nie jest to trudne), może patrzeć z góry.
Po wycięciu w pień, nawet gdyby zwolnieni urzędnicy wciąż dostawali od państwa tyle samo, choć już nie z tytułu pensji, a z tytułu zasiłku urzędniczego, brak przewalania papierów i patrzenia z góry na zwykłych ludzi wpływałby na ich kondycję psychiczną. Kiedy człowiek para się przez 8 godzin przewalaniem papierów, ma wrażenie, że wykonuje pożyteczną pracę. Gdyby siedział przez te 8 godzin w domu, a zarabiałby tyle samo, niechybnie popadłby w depresję. Słowo „pasożyt” nabrałoby nowego znaczenia.
Jak widzisz, sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż mogło się wydawać. Nagłaśnianie sprawy przez panią Regucką nie prowadzi do niczego dobrego. A co, jeśli rozpocznie rewolucję? A co, jeśli zwykli ludzie zaprotestują przeciwko miejskiej polityce zatrudnienia? Nie róbmy tego. Miejmy serce dla urzędników, bo to ludzie, dla których już nie ma odwrotu. To postaci tragiczne, niczym król Edyp lub Antygona.
Tak, wiem, że ludzie ciężko pracują w prywatnej gospodarce, żeby wszyscy urzędnicy i inni pracownicy budżetówki mieli średnio wyższe zarobki, a do tego „trzynastki”. Ale pomyślmy o tym, jak o wsparciu osób potrzebujących. Bo faktycznie ci ludzie bez nas prawdopodobnie umarliby z głodu.
Zresztą, skoro Suwałki to pogodne miasto, to wszystko w tym mieście musi być – z definicji – pogodne. Nie ma tu miejsca dla tak niepogodnych osób, takich jak Anna Regucka. „Wrota” do miasta stoją otworem. Jak się nie podoba, można poszukać szczęścia w innym mieście albo na emigracji. Suwałki i Polska to miejsce dla pogodnych ludzi, którzy nie narzekają na swój los, bo mogłoby być jeszcze gorzej.
Cześć i chwała suwalskim pogodnym urzędnikom!
Cześć i chwała władzom naszego pogodnego miasta!
Cześć i chwała pogodnej miejskiej polityce zatrudnienia!
Cześć i chwała pracy na 3 zmiany „na strefie”.
Zawsze może być gorzej.
Cool
Ponoć każda kobieta chce pracować w instytucjach miejskich bądź państwowych jako urzędniczka, więc… ostrożnie z tą krytyką 🙂
Bardzo ciekawy i pouczający artykuł. Z polotem i ironią w tle.