Reklama

Od haute couture do Slow Fashion

Data:

- Reklama -

O tym, jak absolwentka geografii znalazła zawód skrojony na miarę, zdobywając przy tym szlify we Francji i Holandii. Wywiad z suwalczanką Moniką Szumińską – Németh, projektantką mody, właścicielką kawiarni krawieckiej w Krakowie.

Z Moniką Szumińską – Németh rozmawiała Iwona Danilewicz.

Gdy wyjeżdżała Pani z Suwałk na studia do Krakowa, przeszło Pani przez myśl, że to z szyciem związane będzie Pani życie?

Monika Szumińska: Ścieżka mojej kariery była dosyć skomplikowana. Na Uniwersytecie Jagiellońskim ukończyłam geografię społeczno-ekonomiczną, ze specjalizacją z rozwoju regionalnego. Miałam jednak trudności ze znalezieniem pracy w zawodzie. Choć nigdy nie lubiłam pracy biurowej, zaczęłam pracować w dziale human resources. Po pewnym czasie wróciłam jednak do mojej pasji z dzieciństwa, czyli szycia. Pracując na etacie, jednocześnie studiowałam zaocznie projektowanie ubioru.

Jakie były początki Pani fascynacji projektowaniem ubioru?

M. Sz.: Moja mama szyła, jej siostra również. Nigdy jednak nie traktowałam poważnie tego zajęcia. Zdaniem moich rodziców krawiectwo nie było przyszłościowym zawodem. Powtarzali, że na hobby zawsze znajdę czas. Miałam szczęście, ze udało mi się moją pasję zamienić w zawód.

Fot. Studio Poruszenie

Jak do tego doszło?

M. Sz.: Zawsze byłam dosyć ostrożna i nie robiłam niczego pochopnie. Taką naukę wyniosłam z domu. Długo łączyłam pracę w rekrutacjach i studia zaoczne. Trwało to aż do momentu, gdy zostałam dostrzeżona w szkole projektowania i polecono mnie do pracowni złotniczej. I to był właśnie decydujący moment w moim życiu. Wiedziałam, że jeśli zaryzykuję, to być może będę zarabiała mniej, ale zacznę robić, to, co naprawdę lubię.

Długo się Pani wahała?

M. Sz.: To była trudna decyzja, ponieważ zmieniała wszystko w moim życiu. Już pogodziłam się z myślą, że po młodszym specjaliście do spraw rekrutacji zostanę starszym specjalistą do spraw rekrutacji. Wiedziałam też, że nie powinnam tak łatwo rzucać tego, co doskonaliłam przez kilka lat. Z drugiej strony, bardzo kusiła mnie propozycja pracy w firmie złotniczej zajmującej się wytwarzaniem biżuterii artystycznej. W podjęciu ostatecznej decyzji pomógł mi mąż. Ostatecznie zmieniłam miejsce zatrudnienia.

Z biegiem czasu potwierdziłam swoje zdolności organizacyjne i umiejętność współpracy z ludźmi. W nowej firmie awansowałam na stanowisko kierownicze i zarządzałam produkcją. Te doświadczenia pomogły mi uwierzyć w siebie. Miałam cichą nadzieję, że będę mogła wykorzystać je w prowadzeniu własnej działalności.

Ile czasu upłynęło, zanim otworzyła Pani własną firmę?

M. Sz.: Byłam dosyć zachowawcza. Przez 3 lata pracowałam w firmie złotniczej, jednak cały czas myślałam o własnej działalności. Wraz ze zdobyciem dyplomu z projektowania ubioru posypały się pierwsze nagrody w tej dziedzinie. Dużo osób zaczęło namawiać mnie do tego, bym zaczęła własny biznes. Był to dobry okres na pozyskiwanie dotacji unijnych. Skorzystałam z tej okazji i zaczęłam starać się o dofinansowanie na otwarcie własnej działalności. Wiele zawdzięczam moim byłym szefom, którzy bardzo poszli mi na rękę i przez ponad rok umożliwili mi łączenie etatu z prowadzeniem własnej firmy.

Fot. Studio Poruszenie.

Gdy stwierdziłam, że nie jestem w stanie realizować zadań z tych dwóch obszarów na równie wysokim poziomie, wybrałam własną firmę.

Zanim zapytam o firmę, skupmy się na nagrodach.

M. Sz.: Kolekcja dyplomowa została zaprezentowana na Warsaw Fashion Street 2011 oraz wzięła udział w projekcie Future 2012 w Poznaniu. Inną z nagród był wyjazd do Paryża, do pracowni projektantki Joanny Błażejowskiej. Nagrody dodały mi skrzydeł. Stanowiły potwierdzenie, że to, co robię, ma wartość.

Wyjazd do Paryża był na pewno niezapomnianą przygodą.

M. Sz.: Owszem, do tej pory procentuje. Przy tej okazji odwiedziłam targi tkanin, nawiązałam kontakty branżowe.

Jak Pani wspomina pierwszy kontakt z ogromnym rynkiem mody we Francji?

M. Sz.: Rynek mody w Paryżu od razu pokazuje, w jakim miejscu jesteśmy, gdzie plasuje się krajowa moda. Kolekcje znanych projektantów trudno porównać do polskich osiągnięć. Mimo wszystko uważam, że było to inspirujące doświadczenie – zawsze trzeba sięgać po najwyższe wzorce i dążyć do uzyskania odpowiedniej jakości i standardów.

Czy w tej chwili jakiś polski projektant wydaje się Pani interesujący?

M. Sz.: Myślę, że warto zwracać uwagę na młodych projektantów. Wielu z nich kształci swój warsztat na Zachodzie, nie są zakompleksieni i zaczynają tworzyć na światowym poziomie. Najbardziej wspieram moje przyjaciółki, między innymi Małgorzatę Wasik, która odbyła staż w Walencji – tworzy przepiękne rzeczy techniką haute couture. Szczególnie cenię tych, którzy sami szyją własne projekty i kładą duży nacisk na jakość wykonania i materiały.

Wróćmy do wcześniejszego tematu – jaki był profil działalności Pani pierwszej firmy?

M. Sz.: Zajmowałam się projektowaniem i produkcją ekskluzywnej odzieży ciążowej.

Znalazła Pani niszę.

Fot. Edward Smyła.

M. Sz.: Tak, od początku szukałam niszy. Bez tego bardzo trudno jest zaistnieć w przemyśle odzieżowym czy modowym, w którym panuje ogromna konkurencja. Aby stworzyć rozpoznawalną markę, potrzebne są bardzo duże pieniądze. Okazało się, że mój plan nie tak łatwo zrealizować. Gdy zastanawiałam się, czy wspomagać się kredytami, moja przyjaciółka – Katarzyna Stypulska zaproponowała mi połączenie sił. Okazało się, że odkryłyśmy wspólnie coś, czego nikt przed nami jeszcze Krakowie w nie próbował. Otworzyłyśmy kawiarnię krawiecką.

Na jakiej zasadzie działa kawiarnia krawiecka?

M. Sz.: Od razu podkreślę – nie byłyśmy innowatorkami w tej dziedzinie. Dwie kawiarnie działały już wcześniej w Polsce – jedna w Poznaniu, druga we Wrocławiu. Tylko że działalność naszej kawiarni opierała się i opiera na nietypowej formule. Kawiarnie działające w innych miastach są typowo krawieckie, często sprzężone z producentami maszyn do szycia. Są to więc miejsca zrzeszające hobbystów, zachęcające zarazem do wykorzystywania nowinek technologicznych maszyn do szycia. My otworzyłyśmy pracownię projektową. Naszymi umiejętnościami i projektami firmujemy nie tylko samo miejsce, ale i kursy, które prowadzimy.

Fot. Studio Poruszenie.

Czy ta oferta przypadła mieszkańcom Krakowa do gustu?

M. Sz.: Od samego początku zainteresowanie miejscem było ogromne. Spotkałyśmy się z różnymi reakcjami, począwszy od niedowierzania, że taki biznes w ogóle się utrzyma, skończywszy na zachwycie ze strony klientów, którzy na mapie Krakowa właśnie takiego miejsca szukali.

Warto podkreślić, że w tamtym czasie w Krakowie funkcjonowało kilka miejsc prowadzących kursy szycia. Były to jednak lokalizacje multibranżowe, oferujące poza szyciem – jogę, zajęcia dla kobiet w ciąży, kursy językowe itp. My postawiłyśmy na wąską specjalizację, dobrą lokalizację, dizajnerski wystrój wnętrza i miłą atmosferę. Dzięki specjalistycznym umiejętnościom umożliwiamy pomoc w rozwiązaniu każdego problemu związanego z krawiectwem.

Fot. Studio Poruszenie.

Od kiedy działa kawiarnia?

M. Sz.: Od ponad roku. W październiku 2013 roku świętowałyśmy pierwsze urodziny. Udało nam się osiągnąć to, na czym nam najbardziej zależało. Stworzyłyśmy miejsce, wokół którego powstała mała społeczność.

Postawiłyście na integrację społeczną.

M. Sz.: Tak, to jest kierunek, w którym mamy zamiar się rozwijać. Aktywizacja społeczna jest bardzo potrzebna – głównie kobietom, stanowiącym większość naszych klientek. Mężczyźni również nas odwiedzają, ale oni kierują się czymś innym – nastawieni są na doświadczanie czegoś nowego i poszerzanie swoich umiejętności związanych z projektowaniem. Wiele z przychodzących do nas kobiet trafia tu w przełomowym momencie życia.

Gdy chcą zmienić zawód lub zdobyć nowe doświadczenia?

M. Sz.: Bywa tak, że naszymi kursantkami są kobiety przebywające na urlopie macierzyńskim, które spędzają cały wolny czas w domu – czują się niedowartościowane, znudzone. Z racji tego, że oferujemy kursy cykliczne dla grup, szybko okazało się, że udział w zajęciach sprawia im dużo przyjemności. Efekty pracy robią wrażenie na znajomych, którzy zaczynają dawać im kolejne zlecenia, a dzięki poczcie pantoflowej zainteresowanie ich produktami robi się coraz większe.

Prowadzi Pani kawiarnię i kursy szycia. Jak znajduje Pani czas na tworzenie nowych kolekcji i organizowanie pokazów mody?

M. Sz.: Projektowanie jest ważną częścią działalności naszej firmy. Co pół roku wypuszczamy nową, wspólną kolekcję, którą szyjemy specjalnie z myślą o kursach krawieckich. Nasi kursanci mogą nie tylko wybrać wykroje z czasopism krawieckich, ale też skorzystać z naszych autorskich szablonów. Regularnie organizujemy w kawiarni pokaz najnowszej kolekcji. Wszystkie modele można zakupić lub własnoręcznie uszyć na zajęciach. W 2013 roku po raz pierwszy dodałyśmy do wydarzenia pokaz kolekcji naszych kursantek. Wypadł wspaniale!

Jakie ma pani plany na 2014 rok?

M. Sz.: Zawsze kieruję się mottem mojego taty, które brzmi: Kto się nie rozwija, ten się zwija. Osiągając założone cele, rozglądam się za następnymi wyzwaniami. Zawsze znajdzie się coś, co warto ulepszyć, czasem trzeba też umieć dostrzec nowe kierunki działania. Myślimy o pomocy w aktywizacji kobiet powracających na rynek pracy. Krawiectwo daje dużo różnych możliwości. Opanowując podstawowe techniki krawieckie, można nadzorować produkcję np. we własnej firmie szyjącej czapki dla narciarzy, maskotki, albo chociażby namioty.

Na naszych kursach nie wymagamy, żeby ludzie zatracili się w technikach krawieckich. Wystarczy poznać tylko ogólne założenia tej dziedziny, by przekazywać jasno innym, co i w jaki sposób mają uszyć. Chociaż nie przeczę, że trafiają do nas i takie osoby, które zainteresowane są poznawaniem zaawansowanych technik i znajdują w tym prawdziwą przyjemność.

A jakie Pani ma doświadczenia z tym związane?

M. Sz.: Najbardziej zaawansowanych technik krawieckich uczyłam się w Holandii. W czasach studiów wyjeżdżałam tam w celach zarobkowych. Uczyłam się tam między innymi haute couture, czyli technik krawiectwa ręcznego. To był dobrze spożytkowany czas, a ukończone kursy dały mi bardzo dużo – pomogły zorganizować mój biznes, dały inspirację do prowadzenia zajęć w sposób zachodni. Wykorzystuję to na naszych zajęciach i myślę, że także dlatego cieszą się one takim powodzeniem.

Często odwiedza Pani Suwałki?

M. Sz.: Staram się przyjeżdżać do Suwałk przynajmniej dwa razy w roku, choć nie jest to łatwe. Trudno dłuższe wyjazdy pogodzić z pracą. Na szczęście mam wspólniczkę, z którą mogę dzielić się obowiązkami.

Czy śledzi Pani zmiany zachodzące w mieście?

M. Sz.: Zauważam duże inwestycje, takie jak: Park Technologiczny, kompleks aquaparku i ośrodek sportowy w Szelmencie. Uważam, że to bardzo ważne przedsięwzięcia dla rozwoju regionu. W sali koncertowej, której nawet Kraków by się nie powstydził, byłam tego lata podczas festiwalu bluesowego, na koncercie Michała Urbaniaka.

Mam nadzieję, że będzie Pani miała okazję usłyszeć w Suwalskim Ośrodku Kultury jeszcze innych interesujących artystów. Dziękuję za rozmowę.

Slow Fashion Café – Design and Sewing Workshop from Edward Smyła on Vimeo.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij:

Reklama

Najczęściej czytane

Przeczytaj więcej
Powiązane

Namibia nieznana, warta poznania

Południowa Afryka zwrotnikowa nie jest najczęstszym celem wypraw, a...

Jej drugi dom to Augustów. Izabella Cywińska o sztuce, polityce i małomiasteczkowości

W cyklu spotkań „Lektura Obowiązkowa”, organizowanym przez Augustowskie Placówki...

Soyka, Aukso i Szekspir w finale Letniej Filharmonii

Spotkanie ze Stanisławem Soyką w Folwarku Hutta pod Suwałkami...

Wakacje w Afryce

Mówiąc o wakacjach w Afryce, większość z nas kojarzy...